26 września 2013

W oparach absurdu...

    Postanowiłam się podzielić z Wami tym co mnie dzisiaj spotkało, kogoś z zewnątrz krew by zalała, a ja już chyba się do tego przyzwyczaiłam i spłynęło po mnie jak po przysłowiowej "kaczce". W każdym razie byłam dzisiaj w jednej z tutejszych klinik prywatnych na badaniach. Nic szczególnego ot rutynowe. Kazano mi przyjść na wizytę o 13:00. Stawiłam się za pięć trzynasta. Przede mną czekało już kilka osób, więc myślę, że pewnie lekarzowi się przeciągnęły wizyty i dlatego jest obsówa. W pewnym momencie z gabinetu lekarki wyszła pielęgniarka i chyłkiem zajrzałam co tam się dzieje, bo było już te pięć po trzynastej, a więc siedziałam 10 minut. Zajrzawszy tam, ujrzałam: stolik na którym Pani doktor z inną pielęgniarką rozpakowywała...tort, wkładały świeczki rozlewały napoje! (w godzinach przyjęć pacjentów!). Jakby tego było mało do gabinetu zaraz zaczęła schodzić się cała klinika: lekarze, nawet tacy w strojach do operacji (maseczka, czapeczka, fartuch - brakowało rękawiczek jedynie), pielęgniarki, salowe i Pani z recepcji. Wszyscy wparowali tam do gabinetu, aaa był tez mąż i córka tej lekarki...No i jak się zamknęło towarzystwo to siedzieli 30 minut! Ludzie poirytowani lekko, a ja stoicki spokój (kiedyś wyszłabym z siebie i stanęła obok). W miedzy czasie najlepsze: została na recepcji jedna babka, a że wolała oglądać program kulinarny w tv, więc postanowiła ignorować telefony, one dzwoniły i dzwoniły, wreszcie się wkurzyła i poodkładała słuchawki na bok (już rozumiem teraz dlaczego czasem nie idzie się tam dodzwonić :P). Po tych 30 minutach towarzystwo opuściło gabinet no i w końcu zaczęło się przyjmowanie pacjentów. Suma summarum czekałam 50 min, mimo, ze wizytę miałam naznaczona na 13tą. "I bądź tu mądry i pisz wiersze " - jak to mówi moja mama. To, że tak się dzieje w państwowych poliklinikach to ja rozumiem, bo im się zbytnio nie chce pracować tam w ogóle, ALE, że w prywatnym szpitalu i do tego gdzie wizyta sporo kosztuje+dodatkowo płatne są badania i ja muszę tyle czekać na lekarza?
A co jakbym miała zawal tam na korytarzu albo coś innego? Ignorancja tutejszych i głupota już nie tyle mnie dziwi co teraz zaczęła w końcu śmieszyć. Żyję w miejscu, gdzie absurd absurdem goni i tak się zastanawiam jak oni mogą tu żyć w takim chaosie? Jak pisałam wcześniej (te parę lat temu) strasznie się wkurzałam, na maksa, nawet zdarzało mi się krzyknąć, ale teraz chyba się przyzwyczaiłam, uśmiałam się tam z nich, z tych braw i oklasków, które usłyszałam zza zamkniętych drzwi gabinetu :D

16 września 2013

Ludzie maile piszą....

Prawie jak w tej piosence Skaldów "Medytacje wiejskiego listonosza", gdzie jest taki fragment: "Ludzie listy piszą..." hehe. Dostaję ostatnio dużo emaili odnośnie pewnego biura podróży, które wysyła tu polskich turystów na wczasy. Dostaję także pytania ws biura w komentarzach pod wpisami na blogu. Staram się być najbardziej obiektywna.  Muszę powiedzieć, że niestety nigdy z tym biurem nie wyjeżdżałam nigdzie. Nie byłam tez ich klientką, ani  nikt z moich najbliższych, zatem nie mogę wydać sama opinii na temat biura, ani poszczególnych ich ofert, bo nie korzystałam.
Uważam, że każdy swój rozum ma i potrafi podejmować właściwe decyzje, a ja za nikogo nie będę podejmować czy jechać czy nie jechać. Wiem tyle o tym biurze co przeczytam w internecie. Opinie o nim łatwo jest znaleźć. Są rożne, przeważają niestety negatywne, ale są też pozytywne, ale te z kolei nie wiadomo kto pisał, czy szczęśliwi turyści (miejmy nadzieję, ze tak), którym się urlop udał, czy może ktoś podstawiony przez biuro. Generalnie po przeczytaniu opinii turystów stwierdzam, że jeśli miałabym tylko trzymać się tych opinii z internetu to nigdy nie zdecydowałabym się na wyjazd z tym biurem nigdzie.
Generalnie ja nie lubię wycieczek z biur podróży, byłam na 2 takich i zdecydowanie to nie dla mnie. Wolę na własną rękę lub wyjazd indywidualny z biura. Nie dla mnie użeranie się na lotnisku, z hotelem, czy rezydentami na miejscu. Zawsze przed wyjazdem gdzieś sprawdzam wszystko co mogę w internecie, czytam opinie innych, a potem dopiero decyduję się na wyjazd. Nigdy odwrotnie. zawsze uważam, że przezorny zawsze ubezpieczony i tego się trzymam. Natomiast na pewno nie kupiłabym wycieczki, która oferuje hotel 4* czy 5 * all inclusive, gdzieś za granicą za 999zł czy za te 2500zł z przelotem. Od razu zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza jak widzę takie oferty. Omijam je szerokim łukiem, bo na kilometr pachnie zeszłorocznym śledzikiem...te 999 czy nawet 2500zl to sam przelot, a gdzie hotel+wyżywienie,wycieczki, transport etc? Dlatego zawsze trzeba przebadać sytuacje, cena powinna być adekwatna do sytuacji ekonomicznej danego kraju np 2500zl w Turcji ma inny wymiar niż 2500zł na Cyprze - wystarczy sobie przeliczyć gdzie wychodzi taniej gdzie drożej. I już wtedy powinno być wiadomo, że te 2500zl na 7 dni w ofercie All to jest nic...że coś tu jest nie tak.
Wiadome jest, że niestety większość - wpierw kuszeni ładnymi folderami i zapewnieniami biur podróży o cudownych wakacjach i niezapomnianych widokach, wykupi takie wczasy jak najszybciej, cena też super więc czemu by nie skorzystać, a dopiero potem szukamy i pytamy. Korzystamy w myśl, "a nóż widelec mi się uda i nie zostanę oszukany" , a potem...pretensje, że nie ma tego, że brak jedzenia, że hotel kilometry od plaży, że nic nie ma...albo, że hotel miał być 5* a dostaliśmy marne 3* lub motel...
Dostaję też emaile z pytaniami typu "A co tu można zobaczyć ciekawego?" Takie pytania mnie rozkładają...po pierwsze jak można kupić wyjazd do kraju o którym się nic nie wie? jak można nie wiedzieć co jest do zwiedzania, co jest do zobaczenia? po co jechać na takie wczasy? jak można jechać w ciemno? pomijając już, że to w biurze podróży powinny być podstawowe minimum informacji o danym kraju. Ja rozumiem, że Cypr Północny nie ma dużo papierowych przewodników, ale jest XXI wiek, internet, fora, opinie, blogi, można tez zakupić ewentualnie przewodnik po greckiej stronie wyspy i zobaczyć mniej więcej czego można się spodziewać po tureckiej stronie, gdyż obie są mniej więcej podobne. Wiem, ze większość nadal będzie jeździła na wycieczki za małe pieniądze,bo np, trzeba się pokazać przed sąsiadem czy w pracy, ale to nie o to w tym chodzi. Taki wyjazd powinien być przemyślany, powinien być sprawdzony. Szczególnie, ze Cypr Północny nie ma żadnych umów z Polską, wiec tak na prawdę każdy kto tu jedzie jest zdany wyłącznie na siebie. Ja już pisałam co myśli na ten temat polski MSZ, wiec nie będę powielać postu.
Podejmujcie decyzje o wczasach rozważnie, ze świadomością, niech się częściej zapala ta lampka ostrzegawcza, a przed wykupieniem wycieczki w jakimkolwiek biurze pytajmy biuro o wszystko, jeśli biuro nie wie, to albo zmienić biuro, albo poszukać informacji samemu.

Opinie innych, którzy skorzystali z wyjazdu na Cypr Północny z rzeczonego biura: http://forum.gazeta.pl/forum/w,19,143283313,143283313,Citron_Travel.html  lub http://www.oceniacz.pl/forum/citron-travel-t2144.html

Radzę, zanim kupicie wycieczkę z tym biurem przeczytać te dwa wątki od deski do deski - może wtedy podjęcie decyzji będzie łatwiejsze. Dla niezorientowanych, to biuro ma swój tutejszy odpowiednik Akmina Travel, bodajże prowadzone przez tego samego właściciela co odpowiednik polski, siedziba biura jest w Nikozji po tureckiej stronie.
Jedna rzecz mnie tylko w tym wszystkim zastanawia, jak to jest załatwione, że polski turysta ma tu ubezpieczenie zdrowotne (przecież Polska nie ma podpisanych żadnych umów z Cyprem Północnym, bo go nie uznaje) i co by się działo gdyby np ktoś tu ciężko zachorował lub miał wypadek i potrzebowałby nie wiem operacji, albo jakiegoś specjalisty. Ciekawa jestem czy biuro w Polsce informuje o tym turystów czy nie, jak by rozwiązali np transport takiego chorego do Polski, albo do którego szpitala powinni się udać gdyby coś się stało.

Pozdrawiam Was ciepło.

5 września 2013

Czy jest bezpiecznie na wyspie?

    Tytuł posta to najczęściej pojawiające się pytanie w moich emailach, które dostaje od  polskich turystów. Część z nich ma wykupione wczasy na tej części wyspy nawet w październiku. część zastanawia się czy wykupywać wczasy i pytają się czy jechać czy nie. Nie jestem "wróżką zza siedmiu mórz" niestety i nie mogę przewidzieć co się będzie działo. Czy potencjalny atak na Syrię odczuje cała wyspa czy tylko południowa część, gdzie są angielskie bazy wojskowe...my tu mamy bazy tureckie i turecko-cypryjskie, co tam się dzieje nie wiem. Na razie cisza, życie płynie leniwie po staremu. W ten weekend byłam na weselu, dzisiaj na zakupach i u krawca...Akurat mieszkam w rejonie Famagusty, i Syrię mam vis a vis przez morze, za moim osiedlem na szczycie góry jest baza wojskowa...obserwuję z okna sypialni cały czas, ale NIC tam się nie dzieje. Na zatoce nie ma statków wojennych, nic mi nie lata nad głową. Samoloty pasażerskie przylatują cały czas nic nie odwołano...także na razie jest bezpiecznie. Jak długo tego nikt nie wie i nie da się przewidzieć. Czy ja bym poleciała na wakacje z dziećmi w rejon gdzie może wybuchnąć potencjalny konflikt zbrojny - osobiście nie, ale jak pokazały polskie media wiele osób nie przejmuje się czymś takim i przylatuje - vide akcje w Egipcie...to już od każdego zależy czy lecieć czy nie, czy kupować wczasy czy nie. Ja nie mogę podejmować za nikogo decyzji, gdyż każdy swój rozum ma. To, że jest cisza i spokój nie oznacza, ze jutro tak nie będzie. Ja mam nadzieje, ze do niczego nie dojdzie, że będzie jak do tej pory, cicho, spokojnie i bezpiecznie. Powiem Wam, że chyba na greckiej stronie boją się bardziej niż tutaj, czytam wpisy swoich znajomych na Facebooku i co chwilę ktoś dodaje nowy artykuł o Syrii. Wiadomo jest tam gdzieś w podświadomości niepokój, czy może dolecieć tu rakieta z Syrii, czy jest tu jakiś schron przeciw atomowy, czy jesteśmy tu bezpieczni, co powinnam zabrać z domu jeśli dojdzie do ewakuacji...Jednak staram się nie myśleć o tym, po co się niepotrzebnie nakręcać? Znając życie do niczego nie dojdzie. Owszem świadomość jest i powinna być, ale nie wierzmy we wszystko co media piszą...Dlatego nie mogę nikomu doradzać czy wykupić wczasy czy nie, czy odwołać rezerwacje w hotelu czy nie, czy przylecieć na wczasy, za które już się zapłaciło czy nie...To już Wasza decyzja. Ja tylko mogę powiedzieć, ze na dzień dzisiejszy wszystko jest w porządku, jest bezpiecznie i nic się złego nie dzieje...

1 września 2013

Kulinarna akcja z bloga "W pustyni bez puszczy".

Dołączam się do kulinarnej akcji, którą zapoczątkował Paweł i Ola z bloga "W pustyni bez puszczy, czyli Arabia Saudyjska oczami Polaka". Najpierw zacznę od tego, że ich blog jest świetny i jak Paweł opisuje swoje życie codzienne w Arabii Saudyjskiej, tak Ola - jego żona, zajmuje się częścią kulinarno-fotograficzną ich bloga. Oprócz informacji o Arabii, możemy prześledzić również ich egzotyczne eskapady w różne zakątki naszego globu. Zachęcam do odwiedzenia ich bloga: http://arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com/  i zapoznania się z jego treścią :)
Nie przedłużając opisze pokrótce o co chodzi z tą kulinarną akcją. Ma ona na celu przybliżenie wykonania polskich potraw z zamienników spożywczych, dostępnych poza Polską. Jak zrobić bigos bez kiszonej kapusty, jak ukisić ogórki bez chrzanu, czym zastąpić typową polską przyprawę, czyli jak sobie poradzić w kuchni i nie zginąć, aby chociaż trochę przybliżyć polskie przysmaki na emigracji. Link do akcji na blogu Pawła i Oli znajdziecie tu: http://arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com/2013/08/kulinarne-rozterki-ekspaty.html

Możecie też kliknąć na logo, które przeniesie Was bezpośrednio do akcji blogowej: 

 

Cała akcja trwa od 31 sierpnia do 30 wrzesnia 2013 roku. Zachęcam wszystkich do przyłączenia się! Posty z Waszymi przepisami kulinarnymi dodawajcie w komentarzach pod tematem "Kulinarne rozterki" u Pawła i Oli na blogu.
Ja już się wpisałam i podałam przepis, który robiłam tu jakiś czas temu na domowe ogórki kiszono-małosolne bez użycia chrzanu, kopru włoskiego. Poniżej dodaję Wam ponownie ten prosty przepis, może wykorzystacie:

Moje ogórki kiszono-małosolne bez chrzanu i kopru włoskiego (przepis na 6 litrowych słoików):
- ogórki gruntowe
- główka czosnku
- estragon 1 łyżeczka do herbaty
- gorczyca biała (cale ziarenka) 1 łyżeczka od herbaty
- 2 łyżki stołowe soli
- przegotowana woda

Ogórki gruntowe, umyte, wkładamy do umytych i wyparzonych słoików najściślej jak się da. W garnku zagotowujemy ok 2 litry wody. Na każdy litrowy słoik wsypujemy po 2 stołowe łyżki soli - niby powinna być szara, kamienna do przetworów - ja nie mam takiej, więc dałam jodowaną taką jaką używam do np solenia potraw. Oprócz 2 łyżek stołowych soli do słoika wkładamy 3-4 ząbków czosnku - mogą być posiekane, 1 łyżeczkę od herbaty ziaren gorczycy białej, 1 łyżeczkę od herbaty estragonu (przywiozłam z Polski). Estragon sprawia, że ogórki będą twarde i nie będą puste w środku. Każdy słoik zalewamy ciepłą, lecz nie wrzącą przegotowaną wodą do pełna. Jeśli zbraknie wody to dogotowujemy.
Przed zakręceniem nakrętek, każdy przecieramy watką nasączoną w alkoholu jaki mamy zaczynając od wódki (najlepsza), kończąc na dobrej whisky.
Szybko zakręcamy słoiki i zostawiamy na 2 dni w kuchni. Potem przenosimy w ciemne i chłodne miejsce - u mnie była to dolna półka lodówki nastawionej na +4C. Pierwsze ogórki zjadłam chyba po 2 tygodniach od zrobienia - nie pamiętam, bo robiłam jakieś półtora roku temu.

Nie robię już słoików, bo ciężko u mnie dostać ogórki gruntowe, nie wiem czemu rzadko sprzedają na bazarze, a w supermarketach są tylko te tradycyjne zielone na kanapkę. Wtedy zrobiłam gruntowe, bo mąż przyniósł od kolegi z jego wioski. Nie pamiętam tez ile kg ogórków mi wyszło. Ja miałam takie małe, wiec sporo weszło do 1 słoika (ok 5-6). Resztę co nie wykorzystałam, zjedliśmy do kanapek ;)

Zapraszam do dzielenia się pomysłami i przepisami! Smacznie pozdrawiam :)