26 września 2011

Jesień? jeszcze nie tu...

Niby już mamy jesień, a tu nadal lato w pełni. czytając rożne blogi na temat Turcji (pozdrawiam dziewczyny tam piszące) spotkałam się z ich słuszną ekscytacją na temat gwałtownych ulew i burz...Niestety nie mogę pochwalić się Wam podobnym wpisem. U mnie niestety mało padało. Raptem dwa razy zobaczyłam błysk i usłyszałam grzmoty. Najbardziej padało w miasteczku obok mojego osiedla, ale tylko przez ok 10 min...ehh. Niestety bez rewelacji...Chmurzy się i chmurzy, ale coś ten deszcz spaść nie może, nawet dzisiaj.
Temperatura zupełnie nie jesienna, bo wciąż w cieniu mam +30C, a w nocy nadal ciepławo +18C.
Jesień cypryjska dla mnie zaczyna się w listopadzie, chociaż i w tym miesiącu zdarzyło mi się wyskoczyć na plażę poopalać się :) Listopadowe wieczory są dużo chłodniejsze, wieje zimny wiatr od gór, a morze zaczyna przypominać bardziej sztormowy wygląd. Deszcze też są sporadyczne. 
Jeszcze tu się sezon turystyczny nie skończył, będzie nadal do października, a niektórzy turyści przylecą dopiero w listopadzie. Kiedy świeci słońce moi angielscy sąsiedzi spiesza na nasz osiedlowy basen podłapać więcej opalenizny, mimo, że wyglądają po dwóch miesiącach opalania się jak spieczona szynka :)
Ostatnim czasem podłapaliśmy z mężem niezłego wirusa zapalenia oskrzeli i oboje jedne po drugim chorowaliśmy. Na szczęście z pomocą antybiotyków dało się to ustrojstwo zwalczyć. Mam nadzieję, że to jedyna choroba w tym roku i w tym sezonie.

24 września 2011

Życie na wsi

Wspominałam jakiś czas temu, że zdarzyło się Nam mieszkać przez kilka miesięcy na wsi. Mieszkaliśmy w wynajętym od starszego małżeństwa domku z wspólnym ogrodem. Dom miał dwa osobne wejścia. Z tyłu był ogródek z drzewkami cytryny i mandarynki oraz prowizoryczny kurnik. Mieszkało się tam całkiem spokojnie gdyby nie..no właśnie. Najlepszy i jedynym słusznym zajęciem ludzi na wsi jest plotkowanie o sąsiadach, a jak ten temat się skończy to plotkuje się dosłownie o wszystkim. Nie ma dnia ani godziny, aby ktoś nie był na językach miejscowych. Ktoś kto nie plotkuje, albo musi być ciężko chory, albo nie żyje. Obmawianie jest czasami bardzo uciążliwe. Stwarza problemy i konflikty, doprowadzając często do złamania prawa. Najczęściej jednak kończy się to bójkami i rozwodami. Plotkują wszyscy, kobiety i mężczyźni. W naszej wsi, gdzie mieszkaliśmy takim centrum plotkarstwa była tamtejsza tawerna. Od rana do wieczora wypełniona po brzegi mężczyznami w różnym wieku, obgadujących kogo i co się da, a przy okazji grywając sobie w tavlę i popijając kawę po turecku lub herbatę. Kolejnym, nie mniej ważnym miejscem jest Berber salonu, czyli fryzjer męski połączony z golibrodą. Można być pewnym, że pracownicy takiego saloniku wiedzą wszystko o wszystkich i o wszystkim, z dokładnością do godziny wstawania obmówionej wcześniej osoby, Zakład fryzjerski to otwarta skarbnica wiedzy. Kobiety plotkują głównie u swojego fryzjera lub w lokalnym sklepiku, czasem stoją godzinami przed wejściem do sklepu  i głośno rozprawiają np. o nowej chustce Pani X, po która wspomniana musiała pojechać aż do Famagusty, o weselu Z i Y, no i o tym, ile na tym weselu zebrali pieniędzy. I tak w kółko. Potrafią tez na cały dzień wprosić się bez zapowiedzi do domu i do wieczora przesiadywać i gadać. Osobiście wtedy mnie to bardzo bawiło, śmiałam się z tego, bo po 1 i tak nie rozumiałam, że rozmawiają o mnie i dokładnie co mówią o mnie, po 2 nauczona życiem w otoczeniu dość wścibskiej rodziny w Polsce, mało mnie to obchodziło co ludzie mówią i co ludzie powiedzą na mój temat. Mojego wówczas narzeczonego, denerwowało to strasznie i ilekroć miał dzień wolny od pracy zabierał mnie ze wsi na wycieczki, także od rana do wieczora byliśmy poza domem.
Kiedy sprowadziłam się tam po raz pierwszy, już na 2 dzień już cała wieś wiedziała, ze ktoś nowy zamieszkał w domu należącym do C.
Od prawie 2 lat mieszkamy teraz na angielskim osiedlu. Jest spokój, nie ma plotkujących, ani wieczornych bójek pod sklepem. Do najbliższej wsi jest ok. 5 km. Zatem żadne wścibskie oko nie ma jak Nas tu dojrzeć. Spokojnie można wyjść sobie na spacer czy na balkon, bez obawy, że w tym momencie będzie patrzeć i oglądać Nas półwsi. Nikt też nie wprosi się do Nas pod pretekstem wypicia herbatki, a przy tej okazji do "rzucenia okiem" jak mieszkamy, co mamy w domu, za ile kupione i jakich firm.
Zdarzało się, że starsza babcia z wynajmowanego przez Nas domku, przynosiła Nam talerz zupy, albo owoców, żeby zobaczyć co robimy w danej chwili. Raz przyniosła mi 2 kurze jajka, jeszcze ciepłe z kurnika, tylko po to żeby zobaczyć jak jestem ubrana i co robię. Czasem przychodziła na naszą część ogrodu, niby to pozbierać cytrynki z drzewa, a tymczasem zapuszczała przez uchylone drzwi głębokiego "żurawia", aby sprawdzić czy czasem nie kupiliśmy sobie czegoś nowego, czego nie widziała tydzień wcześniej.
Mimo tego, że wiejska wścibskość mnie śmieszyła i śmieszy, nie zdecydowałabym się na ponowne zamieszkanie na tutejszej wsi. Większość tych osób nie jest wykształcona, nie ma z Nimi o czym porozmawiać, podobno zdarza się, ze są jeszcze osoby, które nie umieją pisać, ani czytać, chociaż osobiście w to wątpię. Na wsiach zazwyczaj nie ma telefonu, ciężko tez z odbiorem internetu i telewizji, daleko od najbliższego miasta, zamknięte we własnym gronie społeczeństwo, notoryczne problemy z odcinaniem na 6 godzin prądu, problemy z brakiem w wody lub jej słabym ciśnieniem w letnim sezonie, notoryczne wpraszanie się bez zapowiedzi, skutecznie zniechęcają do osiedlania się w takim miejscu.

18 września 2011

W jednym worku

Bardzo często spotykam się z pytaniami o tutejszą religię. Wiadomo, że islam, ale dokładnie "jak to jest mieszkać w kraju muzułmańskim", pytają mnie. Wiele osób słysząc, że mieszkam w kraju, gdzie główną religią jest islam wyobrażają sobie zaryte od stóp do głów kobiety z zasłoniętymi twarzami, które podążają pół kroku za mężem oraz terrorystów z kałasznikowami na ulicach. Wtedy pojawia się jedno z typowych pytań: "a czy Twój mąż nie ma nic przeciwko, że jesteś katoliczką? Takie pytania trochę mnie denerwują, chyba logicznym jest, że jakby mój mąż miał cokolwiek przeciw mojej osobie czy wierze to raczej do ślubu by nie doszło?
Jednak jest bardzo powszechnym pchanie wszystkich krajów z islamem do jednego wora, bo skoro islam jest w takim Egipcie i w Turcji, to jest, a nawet musi być wszystko tak samo. Nie tak dawno zapytano mnie czy piątki są tu wolne od pracy, bo skoro jest to kraj muzułmański to pewnie jest tak samo jak w innych krajach. Zaskoczyłam pytającego, ponieważ tutaj wolnego piątku nie ma. Normalnie wszyscy pracują. Wolne dni od pracy to sobota i niedziela, chociaż i tak często wszystko jest tu pootwierane do późna. Właściwie to pytanie zainspirowało mnie do napisania tej notki. Trzeba powiedzieć, że islam jako religia jest w różnych krajach wyznawana na różnych zasadach. Inaczej islam jest praktykowany w Libii, a zupełnie inaczej w Arabii Saudyjskiej. Turcja i północna część Cypru również inaczej "wyznaje" islam. To samo tyczy się krajów, gdzie główną religią jest np. katolicyzm, który ma swoje różne odmiany. Inaczej jest wyznawany w Hiszpanii, a inaczej w Polsce, zresztą nie tak dawno przeczytałam, że taki Meksyk jest procentowo bardziej katolicki niż Polska, podobnie jest z innymi krajami Ameryki Południowej. A jednak nie spotkałam się z wrzucaniem do jednego wora tych krajów. Tymczasem mieszkając tu zaobserwowałam  wśród znajomych i ogólnie tendencję do stawiania tej części wyspy na równi z innymi krajami muzułmańskimi. To samo tyczy się Syrii i Libanu, a będąc tam zazwyczaj doznaje się szoku, że oto idzie sobie po ulicach Damaszku młoda Syryjka z odkrytą głowa, w bluzce z krótkim rękawem i krótkiej spódnicy/spodniach, podobnie w Libanie. Myślę, że takie samo wrażenie mają osoby, które pierwszy raz przylatują do Turcji czy tutaj i następuje zdziwienie - kobiety nie są zasłonięte całkowicie, mężczyźni nie noszą turbanów, a po ulicach nie biega zgraja rozpędzonych wielbłądów. Pokoszę się zatem o stwierdzenie, że ta część wyspy jest krajem bardzo świeckim, nawet bardziej niż sama Turcja. Tu do meczetu chodzi się w zasadzie na pogrzeb, chociaż nie zawsze ceremonia odbywa się wewnątrz (pisałam o tym w poprzednim poście). Nie ma też ślubów religijnych, w Polsce mamy ślub kościelny, tu nie. Jeśli się zdarzy ślub w meczecie ( a raczej zdarza się to wyłącznie w Turcji), młoda para i tak musi brać 2 ślub w urzędzie, ponieważ ślub, zawarty w meczecie nie jest ważny, niektórzy mówią nawet, że jest to nielegalne. Podobno dobry muzułmanin powinien modlić się przynajmniej 5 razy dziennie i przed każdą modlitwą myć się dokładnie, aby być czystym podczas rozmowy z Bogiem. Nie spotkałam się tu jeszcze z modlitwami w ciągu dnia lub nocy. Niby jest tu religia, a w ogóle jej nie widać. W porównaniu z Turcją religijność, jest tu traktowana bardzo, bardzo lekko. Chcesz się modlić ?- dobrze, nie chcesz - też dobrze. A jakby to było w Tunezji lub Pakistanie? - wolę nie myśleć. Nie podoba mi się zatem pakowanie północnej części wyspy  wraz z innymi krajami muzułmańskimi w jedno pudło. Tu nawet islam nie jest nauczany w szkołach - nie ma przedmiotu "religia", a w Polsce jak jest? Tylko same sa z tego powodu problemy.
Nie sprowadzajmy wszystkiego do jednego punktu i najpierw spojrzyjmy na własne podwórko, a potem dopiero krytykujmy jeśli już musimy. Zanim przylecimy do kraju, który chcemy zwiedzić, dowiedzmy się czegoś również o jego religii. tym sposobem unikniemy nie potrzebnego zaskoczenia czy nie zrobimy z siebie przysłowiowych "idiotów", zadając dziwne pytania np. dlaczego nazwy ulic nie napisane "robaczkami"?.
Przygotujmy się, że będziemy mogli wejść tu do meczetów o każdej porze i nikt Nas z niego nie wyrzuci, że piątki nie sa wolne od pracy, a na głos Imama w południe, nikt na ulicy nie rozwinie dywanika i nie zacznie bić pokłonów ku wschodowi. Cypr północny nie jest tak religijnie straszny. Nie ma czego i kogo się obawiać. Jedynym zagrożeniem dla Nas ogólnie, jest brak wiedzy. Islam nie gryzie na Cyprze, jest bardzo oswojony i możemy go spokojnie głaskać, bez obaw, że zostaniem nam odgryziona ręka.
Myślę, że wrzucanie Cypru Północnego do pudła z innymi muzułmańskimi krajami Bliskiego Wschodu jest dużym błędem i prowadzi do powstawania coraz to większych stereotypów i przekłamań. To, że się było na wczasach w Tunezji jeszcze nie świadczy o tym, że o islamie wiemy wszystko, że wszędzie jest  i musi być tak samo. Nie oceniajmy wszystkiego przez ten sam pryzmat.

12 września 2011

Na tutejszym pogrzebie

Dzisiaj miałam okazję uczestniczyć pierwszy raz w życiu w tutejszym pogrzebie. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Zmarła daleka krewna mojego męża i pojechaliśmy dzisiaj na pogrzeb, który odbył się w południe. Nie za bardzo wiedziałam w co się ubrać, myślałam, że ceremonia pogrzebowa , odbywać się będzie w meczecie, dlatego zdecydowałam się ubrać stosownie do okoliczności: ciemne kolory i nie za bardzo "otwarcie", ze względu na szacunek do miejsca i samej zmarłej. Oczywiście problem pojawił się kiedy musiałam wybrać co założyć na głowę, z odkrytą głową nie należy wchodzić do meczetu, na cmentarz również. Szukałam i szperałam w zimowych rzeczach i znalazłam same małe szale i apaszki, ale kolorowe. Nie mogę przecież wparadować do meczetu na pogrzeb w turkusowej apaszce na głowie, albo w czerwonym szalu, jedyne czarne nakrycie głowy to moja zimowa czapka...trochę by wyglądało to idiotycznie, a już na pewno głowa by się ugotowała. Przeszukując szafy natknęłam się na czarny tiulowy szal dołączony do jednej z moich sukienek tzw "wyjściowych". Niewiele myśląc zabrałam go, no bo co innego?  Przez całą drogę, w samochodzie uczyłam się zdania, które powinna powiedzieć witając najbliższą rodzinę zmarłej: başınız sağolsun czyli nasze "wyrazy współczucia" pomiędzy sprytnymi sposobami zawiązania tego szala na głowie. Upał tragiczny, my ubrani w ciemne ubrania, buty...na cmentarzu prawie zero drzew.  Kiedy przybyliśmy było sporo już ludzi. Kręcili się miedzy zmarłymi, siedzieli na ławkach, rozmawiali ze sobą i...palili papierosy, rozmawiali przez komórki i wysyłali smsy...Jeśli chodzi o ubiór to rewia mody domowej, zero elegancji - miałam wrażenie , ze co poniektórzy przyszli w tym w czym wczoraj chodzili pol dnia po domu. Niektóre kobiety były bez nakryć głów, niektóre miały chustki, szale w kolorach dosłownie tęczy. To samo z ubraniem od białego, poprzez wściekły róż, aż do czerni. Zauważyłam, ze mężczyźni byli lepiej, bardziej stosowniej ubrani od kobiet, mianowicie czysta koszula i ciemne spodnie, chociaż nie zawsze długie.
Część osób, byli to wyłącznie mężczyźni znajdowało się w meczecie, przed którym na 3 białych wysokich stołach leżeli zmarli. W tym samym czasie były chowane 2 inne osoby, więc zmarła leżała wraz z nimi. Każdy zmarły miał swój osobny stół, pod którym rodzina i znajomi kładli małe wieńce ze sztucznych kwiatów. Żywe kwiaty były kładzione na zmarłych. Leżeli oni w ciemnozielonych skrzyniach, przypominających trumny bez pokryw. Zamiast tego byli przykryci ciemnozielonym suknem ze złotymi motywami - przypominało to z daleka małe dywaniki, które były przypięte do brzegów skrzyń, połyskującymi na złoto pinezkami. Sami zmarli byli wcześniej umyci w wodzie różanej, następnie owinięci i związani w białe płótno, następnie umieszczeni w tych skrzynio-trumnach.
Ceremonia pogrzebowa rozpoczęła się od wyjścia Imama z meczetu. Następnie, z tego co zrozumiałam, pytał się członków rodzin czy osoby zmarłe były dobrymi ludźmi, po potwierdzeniu Imam zaczął recytować odpowiednie wersety koranu w j.tureckim. Modlono się na stojąco, twarzą w kierunku zmarłych i Imama (przodem do meczetu). Jedyne arabskie słowa jakie wychwyciło moja ucho to kilkukrotne wypowiedzenie przez Imama Allah Akbar. Wtedy mężczyźni dotykali swoimi dłońmi końcówek uszu, kobiety nie wykonywały tego gestu. Dopiero później kiedy Imam znowu zaczął modlić się po turecku, wszyscy mu odpowiadali (były to dosłownie 2-4 słowa) mając wyciągnięte obie ręce przed siebie na wysokości piersi, a dłonie były zwrócone wewnętrzna częścią w górę. Po skończeniu modlitwy wyciągnięte wcześniej dłonie przykładali sobie do twarzy, jakby obmywali ją sobie np. wodą. Te gesty i słowa Allah Akbar powtórzyły się jeszcze kilkukrotnie, ale cała modlitwa nie trwała dłużej niż 15 minut. Następnie podjechały karawany i skrzynie ze zmarłymi zostały załadowane i wywiezione na miejsce spoczynku. Część osób szło za karawanem, a część, wsiadła w samochody i jechały za idącymi. Bulo to dla mnie dziwne, bo wydawało mi się, ze to nie wypada jeździć samochodem miedzy grobami, ale mąż powiedział, ze to Cypr, tu ludzie są mniej religijni niż w Turcji i tu także mało się przejmują czy wypada coś czy nie, podobnie jeśli chodzi o wspomniany przeze mnie ubiór i zachowanie się, które uznałam za brak szacunku, chociażby dla zmarłych (wspomniane palenie papierosów i wysyłanie smsów). Podczas tego marszu, niektórzy zatrzymywali się po wodę, która potem wylewali na grób. Gdy doszliśmy na miejsce, niektórzy zgromadzeni kończyli wypalać papierosa zapalonego ciut wcześniej. Imam spokojnie czekał na odśpiewanie modlitwy. Najpierw wyciągnięto skrzynię z karawanu i ustawiono ją przy wykopanym wcześniej głębokim dole. Dol niczym nie oszalowany, ot zwykły pusty dol. Mężczyźni, odpowiednicy naszych grabarzy, odpięli pinezki i zdjęli ciemnozielone dywaniki. Pod nimi okazało się ciało zmarłej całkowicie oplecione i obwiązane w białe płótno. Ciało zostało umieszczone na gołej ziemi w dole, następnie położono na nie betonowe płyty (podobno kladzie się tez drewniane), a na nie położono przezroczysta folie - dlaczego? nie wiem i mój mąż tez nie wie, po raz pierwszy się z czymś takim spotkał. Następnie chwycono za łopaty i zaczęto zakopywać grób. W tym momencie Imam zaczął śpiewać pieśń - modlitwę. Jednak nie obyło się bez cmentarnych "akcji". Pewna kobieta (nie z rodziny zmarłej), chyba jej znajoma, zaczęła głośno wypowiadać swój sprzeciw i krytykę, na temat sposobu grzebania ciała i nieudolności grabarzy, zaczęła się kłócić z ludźmi, ze w Turcji to się inaczej zmarłych grzebie, a tutaj nikt nie ma o tym pojęcia, przekrzykiwała nawet śpiewającego wciąż Imama. Myślałam, ze ktoś zwróci jej uwagę, ale niestety nikt tego nie zrobił. Obrażona odeszła na bok. Poczułam się dziwnie zniesmaczona tym wystąpieniem, spytałam męża czy tak zawsze jest na pogrzebach, powiedział mi wtedy, ze kobieta jest ewidentnie głupia i nie potrafi się zachować, ze to pierwszy taki pogrzeb na którym jest, gdzie dochodzi do takich incydentów.
Po zasypaniu grobu i Imam znowu wyrecytował coś z Koranu i zapadła cisza na minute. Potem ludzie oblali grób zmarłej woda i co ciekawe wetknęli po kilka dymiących kadzidełek indyjskich w ziemie na środku usypanej ziemi.
Po pogrzebie rodzina zmarłej powinna zaprosić uczestników na poczęstunek, który trwa minimum godzinę. Myśmy jednak nie pojechali na to spotkanie. Ja padałam na twarz od gorąca i ciemnych obrań (ciemnogranatowej bluzki z krótkim rękawem, długich ciemnych spodni, czarnego tiulowego szala zmyślnie zawiązanego na mojej głowie oraz czarnych balerinek bez palców), mąż "ugotował" sobie stopy w czarnych skórzanych krytych butach i ciemnych spodniach - gdybym wiedziała, ze ubiór ma najmniejsze znaczenie na pogrzebie obralibyśmy zupełnie inne stroje. Mój mąż jednak sądził, że pogrzeb będzie wyglądał jak w Turcji, z całą jego powagą i szacunkiem, a tutaj doświadczyliśmy zupełnie czegoś innego. 
Co mnie osobiście zaskoczyło podczas tego konkretnego pogrzebu? Na pewno to, że ceremonia nie była w meczecie (spodziewałam się, że będzie wewnątrz), oraz brak dobrego zachowania się na cmentarzu przez uczestników. Ponadto te indyjskie kadzidełka - po co? Podobno tego się nie robi na pogrzebie, no i oczywiście ta rewia mody - spodziewałam się stonowanych strojów, zakrytych głów u kobiet, a tymczasem było jak było...odebrałam to jak lekceważenie całego ceremoniału. A już szczytem wszystkiego była ta czepiająca się, kłótliwa baba(ubrana we wściekle różową bluzkę, długą szarą spódnicę i kolorową chustkę).  Spotkałam zmarłą raz, jak pojechaliśmy zaprosić ją i jej rodzinę na nasz ślub, pamiętam że wydała mi się bardzo miła, sympatyczna, była mną żywo zainteresowana, co wtedy było dla mnie nowością (zazwyczaj każdy kto wie, że nie znam tureckiego dosłownie "zlewa" mnie), a ona zadawała mi pełno pytań, była życzliwa i nawet na koniec dosalam od niej prezent w postaci 2 ręczniczków do rąk (mam je nadal). Kobieta ta potrafiła wywróżyć z fusów z kawy przyszłość z czego była bardzo znana i lubiana (nawet i mi wróżyła raz). Czytałam podczas odwiedzin u Niej, wywiad przeprowadzony parę lat temu z Nią przez lokalną angielską gazetę odnośnie jej życia i właśnie tego wróżenia. Spodziewałam się więc tłumów na pogrzebie, czy chociaż dziennikarza, ale było tylko ze 20 osób, z których znałam tylko 3. Trochę mi się zrobiło jej żal. Znało ją pół Nikozji, pomagała ludziom poprzez to wróżenie, a na pogrzeb przyszło tak mało.
 Jeszcze nie byłam na pogrzebie w Turcji, nie mam porównania, czy bardzo ten dzisiejszy różni się od typowych pogrzebów tam. Może akurat miałam "niefart" i uczestniczyłam w mało "typowym" pogrzebie? Niemniej jednak był to pierwszy pogrzeb tutejszy, jakby nie patrzeć muzułmański, który stał się dla mnie ciekawostką i zmusił mnie do rozmyślań na temat religijności turków cypryjskich. Widocznie co kraj to obyczaj, jak głosi mądre przysłowie. Mam nadzieję jednak, że następny pogrzeb, w którym być może będę kiedyś  uczestniczyć będzie bardziej poważny i bez dziwnych "atrakcji".
Na koniec wklejam zdjęcia typowego tutejszego karawanu z widoczną zieloną skrzynio-trumną. Zrobiłam je w zeszłym roku w Nikozji.  Wybaczcie jakość zdjęcia, ale robione komórką przez szybę naszego auta.


9 września 2011

Jedzonko na szybko!

Zafascynowana smakowitym zdjęciem śniadania, jednego z moich tureckich znajomych z Turcji, postanowiłam poprosić go o przepis i wypróbować ten specjał. Kolega nie zna nazwy tej potrawy, nie sądzi, że jest to tureckie danie, bardziej jest to jego inwencja twórcza i muszę przyznać, że inwencja bardzo, ale to bardzo smaczna. Według mnie jest to rodzaj wegetariańskiego omletu, chociaż na wierzch myślę, że  spokojnie można dać kiełbasę itp.
Potrawa jest prosta w wykonaniu i nie wymaga wygórowanych składników, przez co jest również tania. Nadaje się na śniadanie, na obiad lub wczesną kolację. Moi znajomi po umieszczeniu zdjęcia mojej wersji tego dania szybko ustawili się w kolejce po przepis. Dlatego uznałam, że podzielę się przepisem z Wami. Napiszcie w komentarzach jak Wam smakowało :) Jedzonko rozpływa się w ustach, jest bardzo delikatne.

Składniki dla 1 osoby:
  •  mała garść frytek (moga być gotowe, ale lepiej zrobić samemu ze świeżego ziemniaka)
  • cebula, pomidor,papryka słodka (moga być dowolne warzywa)
  • 2-3 jajka 
  • sól, pieprz, tymianek (lub inne przyprawy np.oregano, estragon)
  • żółty ser (starty na grubej tarce)
  • masło/margaryna lub olej do patelni
Przygotowanie:

Jeśli robimy własne frytki z ziemniaka to trzeba je usmażyć i odsączyć nadmiar oleju. Nagrzewamy patelnię, ustawiamy ogień na średni  i nalewamy odrobinę oleju lub kładziemy kawałek masła (ja zrobiłam z masłem) i czekamy aż się rozpuści. Następnie wrzucamy garść usmażonych frytek. Jajka wraz z solą i pieprzem roztrzepujemy widelcem i w takiej postaci lejemy na frytki. Następnie przycinamy lekko ogień, aby za szybko jajka nie przywarły, po czym kładziemy pokrojone warzywa (cebulę w plasterki, pomidora w kostkę, paprykę w paski lub plasterki itd.). Posypujemy teraz przyprawami (ja użyłam tymianku). Przykrywamy patelnię przykrywą i ustawiamy ogień ponownie na średni. Czekamy około 5 - 10 min, sprawdzając czy jajka zcięły się na wierzchu i pod spodem. Tutaj trzeba delikatnie podważać widelcem lub drewnianą szpatułką, bo nasz "placek" może się rozwalić. Kiedy widzimy, że  jajka się ścięły na koniec dodajemy starty na grubej tarce żółty ser, przykrywamy przykrywą i zmniejszamy gaz. Tak trzymamy nasze jedzonko pod pokrywą do czasu, aż ser całkowicie się rozpuści, a placek będzie sam odchodził od patelni jak np. naleśnik. Podajemy ciepłe, życzę smacznego i czekam na Wasze opinie w komentarzach :)


3 września 2011

Opieka zdrowotna

Akurat jest to temat "na czasie", bo rozchorowałam się niestety. Rzadko choruję, a jeśli już to rozkłada mnie na obie łopatki i ciężko przechodzę. Niestety musiałam skorzystać z tutejszego szpitala. Akurat pechowo rozchorowałam się w bayram (koniec ramazanu). W bayram ciężko coś załatwić, bo to jest święto i niby wszystko jest pozamykane. Zatem poliklinika w szpitalu publicznym w Famaguście była zamknięta, a lekarz w wiosce obok miał wolne i nie było go w punkcie medycznym. Niestety musiałam zatem skorzystać z Izby Przyjęć, bo domowe leczenie się nie przynosiło efektów. Unikam tutejszych szpitali państwowych jak ognia. Jest ich kilka, najstarszy znajduje się w Nikozji i nazywa się Dr Burhan State Hospital - przestrzegam przed tą placówką. Tam czas zatrzymał się w dniu otwarcia szpitala, czyli gdzieś w latach 70tych. Stary zdezelowany sprzęt, brudno, ciemno, łóżka stare, okropny zapach starego szpitala. Z tej placówki musiałam skorzystać tylko raz i po tym powiedziałam sobie, że to pierwszy i ostatni raz (mam nadzieję). Musieliśmy z mężem poddać się tam badaniu na tzw. anemię śródziemnomorską (talasemia, co to jest możecie poczytać tu), wynik badania był Nam potrzebny do ślubu. Nie wiem dlaczego trzeba się na to badać, nie wiem dlaczego ja musiałam , skoro nie pochodzę z tego rejonu geograficznego, więc nie mam tej choroby zapisanej w genach, a nie jest to choroba wirusowa? No cóż badanie było okropne, polegało na co prawda tylko pobraniu krwi, ale było to dla mnie traumatyczne przeżycie. Nie dość, że gdyby okazało się, że któreś z Nas jest chore nie moglibyśmy wziąć ślubu, to jeszcze warunki w jakich pobierano Nam krew były koszmarne. Niestety tylko ten szpital robi to badanie, wiec nie mogliśmy "uciec" do innego szpitala np. prywatnego. Poszliśmy się wtedy zarejestrować w poradni, która znajduje się na terenie szpitala, ale nie w jego głównym budynku. Przy rejestracji dostaliśmy 2 probówki do reki i kazano Nam przejść się do głównego gmachu szpitala i tam poszukać punktu poboru krwi. W międzyczasie za to badanie musieliśmy zapłacić 10 TL (ok. 20zl), wiec pierwsze nasze kroki skierowaliśmy do kas. Pani w kasie zabrała Nam te probówki, nalepiła na nich zwykły plaster (coś na kształt plastrów jakie były u nas w latach 80-90tych z odkręcanej szpulki), na którym napisała nasze imiona i nazwiska. Po zapłaceniu oddala nam fiołeczki i powiedziała gdzie mamy iść. Pokręciliśmy się przez kilka oddziałów z chorymi i na końcu korytarza była długa kolejka do pielęgniarki, która siedziała i pobierała krew zupełnie jak w fabryce przy taśmociągu. Miala założone rękawiczki, których nie zdejmowała. Przede mną było ze 20 osób i ani razu tych rękawiczek nie zdjęła, nie zmieniła na nowe. Powiedziałam mężowi, (wtedy narzeczonemu), ze ma jej powiedzieć, żeby zmieniła przy mnie na nowe. Pamiętam ten moment, zrobiła takie zdziwione oczy, zaczęła się wykłócać, że jak to, jej rękawiczki są czyste itp. Byla strasznie zła i z wielkim wyrzutem, ale zmieniła te rękawiczki na nowe, mówiąc coś pod nosem. Usiadłam i podałam jej lewa rękę, na której zrobiła zacisk używając w tym celu innej gumowej rękawiczki - strasznie to bolało. No a potem, jak mi ogóle wbiła, to zobaczyłam słońce i gwiazdy z orbity naszego księżyca, ból przeogromny, nie bałam się nigdy pobierania krwi, ale to było najgorsze w moim życiu - myślę, ze zrobiła to specjalnie, przez te awanturę o te rękawiczki. Nie wiem gdzie trafiła ta igła,czy w nerw czy w ścięgno, grunt, ze po pobraniu krwi, miejsce to mi spuchło, zrobiło się sine, przez 4 dni nie mogłam rosząc ręką, ani zginać, ani prostować, do tego nie mogłam utrzymać pustego kubka, bo miałam jakby zdrętwiałe palce, nie chciały mi się zginać. Po pobraniu krwi dostaliśmy cieple fiolki do raki i znowu ta sama drogę musieliśmy pokonać do tej poradni. Balam się, ze się tam czymś zarazimy, trauma straszna. Na szczęście wyniki były negatywne, wiec dostaliśmy papier ze szpitala, ze nadajemy się zdrowotnie do zawarcia ślubu. dla mnie to było coś śmiesznego, ze wynik badania krwi na jakaś choroba ma przesadzić o przyszłości dwojga ludzi? Nie wiem kto to wymyślił. Nie wiem czy w Turcji jest coś takiego? Po greckiej stronie wyspy też trzeba się badać przed ślubem? (to pytanie do tych, którzy czytają mojego bloga z południowej strony Cypru).
Nieco lepszym szpitalem  jest Famagusta State Hospital, nowszy, lepszy sprzęt, ALE niestety podobnie, brudny, podejście do pacjenta tragiczne, bez uśmiechu na tzw. "odczep się" albo z wielkiego przymusu. Jeszcze  2 lata temu był tam wysoki standard, czysto, ładnie, ale teraz widzę, ze im jakby przestało zależeć i robić się z tej placówki to samo co z Czasem czuje się tam jak w szpitalu gdzieś w kraju 3ego świata, brudno, nikt nie chce lub nie potrafi mówić po angielsku, wiec dogadanie się z kimkolwiek graniczy z cudem, do tego pobieranie krwi czy robienie zastrzyków odbywa się bez zakładania sterylnych rękawiczek, trzeba pilnować i patrzeć im na ręce. W zeszłym roku miałam problemy z nerkami, byłam m.in na pobraniu krwi i znowu ten sam problem, zakładanie rękawiczek. Pielęgniarka powiedziała, że jak mi się nie podoba, to mam wyjść, ale ona nie będzie zakładać rękawiczek, że albo usiądę i pobierze mi krew, albo mam sobie iść. Wstałam , wyszłam, poczekałam 30 min, była zmiana personelu i już za 2 razem, siostra te rękawiczki założyła na moje życzenie, ale jak pobrała mi krew, to je zdjęła i innych obsługiwała już bez, nawet dzieci. Gigantyczne kolejki, niby sa numerki, ale i tak dochodzi do kłótni i przepychanek zarówno na rejestracji, jak i pod gabinetami lekarskimi oraz w laboratorium. Porządku pilnują tam panowie, nazywam ich "kolejkarzami", bo to oni wydaja pisane na kartonikach numerki do laboratorium i nawołują wg listy, który nr ma teraz wejść.
Na Izbie przyjęć w szpitalu w Famaguście, czekałam 50 min na swoja kolej, chociaż nie było dużo pacjentów przede mną. Lekarka nie mówiła po angielsku, ani nikt z personelu, wiec mój mąż robił za tłumacza (jak zwykle zresztą). Dlatego korzystam ze szpitala prywatnego w Famaguscie. Zupełnie inny standard, jakbyśmy z podrzędnego hostelu trafili do hotelu 5 gwiazdkowego. Spokojnie każdy mówi po angielsku, lekarze mili, gabinety czyste i każdy zakłada rękawiczki. Bez stresu, bez obrzydzenia. Niestety za wizyty trzeba dość słono płacić - ok. 70 TL (ok. 140zł) do tego jeśli lekarz zleci badania w laboratorium trzeba za nie oddzielnie płacić. Natomiast za wizytę kontrolną nie płaci się nic.
Z mężem chodzimy jednak przy mniej istotnych dolegliwościach do szpitala państwowego, ponieważ jesteśmy ubezpieczeni i opiekę mamy za darmo, a wiadomo, że za zwykłe przeziębienie czy grypę nie warto płacić 70TL, dla Nas to dużo. Chociaż w zeszłym roku raz zdarzyło się, że za pobranie krwi kazano Nam zapłacić 20 TL (ok. 40zł), pamiętam, że wtedy rząd nie dopłacił czegoś do opieki zdrowotnej (był strajk)  i dlatego wprowadzono na jakiś czas opłaty za badania laboratoryjne. W każdym razie część lekarzy z prywatnych szpitali pracuje także w państwowych, jest to normalne, w prywatnych sobie dorabiają do pensji. Zdarza się trafić w państwowym na naprawdę dobrego lekarza, który się zaopiekuje i da serie potrzebnych badan.  Ja trafiłam na młodego doktora urologa z Turcji, który wyleczył mi nerki, z którymi borykałam się latami w Polsce, gdzie lekarze nigdy nic nie wiedzieli. Jedyny plus jaki tu zaobserwowałam i co mnie w sumie zdziwiło za pierwszym razem, to fakt, ze wyniki badan dostaje się od reki. Na RTG czekałam 2-3 minuty, przy dużej ilości pacjentów czeka się maksymalnie 10 min. Podobnie z wynikami krwi, moczu itd. Dostaje się za kilkanaście minut, lub po południu tego samego dnia. Pamiętam, ze w Polsce tak nie było. i chyba nadal nie  jest? Na wyniki musiałam czekać nawet kilka dni. Tu w każdym szpitalu czy to prywatny czy państwowy laboratoria są na miejscu, co skraca czas oczekiwania. Każdy wynik jest wpisywany do systemu komputerowego i dostajemy go w postaci wydruku z komputera, także nawet jeśli wynik zagubimy, możemy go zawsze odtworzyć.
Problem jest natomiast ogólny z rejestracja do szpitala. Mnie już rejestrowano 4 razy w szpitalu państwowym, źle wpisywano moje nazwisko panieńskie, a to literki poprzekręcano w moim imieniu. Ostatnia rejestracja nastąpiła teraz na Izbie Przyjęć, bo nie mogli znaleźć mnie w systemie. Zapewne jeszcze nikt nie zmienił mi nazwiska z panieńskiego na obecne, mimo, ze specjalnie byłam w szpitalnej rejestracji, zaraz po powrocie z Polski, żeby te kwestie uregulować, jak widać zastosowano tu metodę cypryjska czyli tzw "jutro, jutro". Mój mąż był również rejestrowany 2 razy, bo poprzekręcano jego nazwisko (a wcale trudne nie jest) i imię. Czasami dziwię się i zastanawiam, kto siedzi na tej rejestracji...? Jeszcze rozumiem moje dane łatwo przekręcić, bo nie jestem stąd, ale męża, który ma przecież tureckie imię i nazwisko i jeszcze w tym robić błędy?
Inna historia to poddawanie wszystkich rezydujących tu obcokrajowców (studenci, emeryci, małżonkowie bez obywatelstwa Cypru Północnego - jak ja, pracownicy zagraniczni) badaniom na choroby tzw. "cywilizacyjne", takie jak: gruźlica, HIV, Syfilis, Kiła, WZW itp. Badania są potrzebne do uzyskania wizy rezydenta. Niedawno wprowadzono zasadę, że bada się osoby do 65 roku życia co roku (przy każdym odnowieniu tejże wizy), a osoby starsze powyżej 65 roku życia, raz na 5 lat (bodajże). Badanie to możemy zrobić w każdym szpitalu, koszt jest taki sam 60TL (ok.120zl). Wynik badania krwi otrzymuje się po kilku dniach. Wcześniej trzeba poddać się próbie tuberkulinowej, która wykluczyć ma gruźlicę. Lekarz musi sprawdzić po kilku dniach jak zachowuje się blizna po zastrzyku i jeśli nie odbiega od normy, możemy iść na pobranie krwi na w/w wirusy. Wyniki są zawsze wydawane w zamkniętej kopercie, zamknięcie jest stemplowane stemplem placówki i podpisem wydającego. Nie wolno Nam jej otworzyć, prawo do otwarcia tej koperty ma wyłącznie urzędnik z wydziału imigracyjnego, gdzie dowiemy się czy dostajemy wizę czy deportacje, jeśli np któraś z tych chorób (a w szczególności HIV) będzie mieć wynik pozytywny. Kopertę musimy podać przy składaniu dokumentów, do tego czasu żyjemy w niepewności, szczególnie ja, bo boje się, ze zostanę zarażona przy pobieraniu krwi WZW C lub HIV, przez brak higieny w szpitalu i braku używania jednorazowych rękawiczek, dlatego unikam jak tylko mogę państwowych szpitali, a szczególnie pobierania tam krwi itp.
Zasada nr 1 - nie chorować, jeśli już to biec do szpitali prywatnych, ewentualnie zasada nr 2 - w państwowym szpitalu szukamy lekarza, młodego, który skończył medycynę w Turcji, a nie na wyspie (studia medyczne oferują prawie wszystkie tutejsze uniwersytety), będzie szansa na to, że będzie mówił po angielsku i fachowo się zajmie pacjentem, zasada nr 3 - prosić i wykłócać się o zmienianie i zakładanie przy Nas jednorazowych rękawiczek!!!
Zastanawia mnie jak tu się przeprowadza wszelkie operacje, też bez rękawiczek? A może ciągle w tych samych? Zgroza...strach pomyśleć jak to wygląda - oby nie było mi dane tego doświadczać. Ciekawa dla mnie jest postawa personelu, ich beztroska, czy nie zdają sobie sprawy, że przez nie zakładanie rękawiczek sami mogą siebie narażać, a nie tylko pacjentów? A może to cypryjskie lenistwo? Zastanawia mnie jak to jest z opieką zdrowotną w południowej części wyspy i w Turcji. Wiem, że mam czytelników, także z innych krajów. Opiszcie w komentarzach co sądzicie na ten temat i jak to u Was jest, jak to się odbywa. Może wywiąże się ciekawa dyskusja na ten temat?
Kończąc ten wpis życzę wszystkim moim czytelnikom dużo zdrowia !!! Obyście nigdy nie musieli korzystać z tutejszych i w ogóle wszelkich szpitali państwowych i nie tylko :)