W oparach absurdu...
Postanowiłam
się podzielić z Wami tym co mnie dzisiaj spotkało, kogoś z zewnątrz krew
by zalała, a ja już chyba się do tego przyzwyczaiłam i spłynęło po mnie
jak po przysłowiowej "kaczce". W każdym razie byłam dzisiaj w jednej z
tutejszych klinik prywatnych na badaniach. Nic szczególnego ot rutynowe.
Kazano mi przyjść na wizytę o 13:00. Stawiłam się za pięć trzynasta.
Przede mną czekało już kilka osób, więc myślę, że pewnie lekarzowi się
przeciągnęły wizyty i dlatego jest obsówa. W pewnym momencie z gabinetu lekarki wyszła
pielęgniarka i chyłkiem zajrzałam co tam się dzieje, bo było już te pięć po trzynastej, a więc siedziałam 10 minut. Zajrzawszy tam, ujrzałam: stolik na
którym Pani doktor z inną pielęgniarką rozpakowywała...tort, wkładały
świeczki rozlewały napoje! (w godzinach przyjęć pacjentów!). Jakby tego
było mało do gabinetu zaraz zaczęła schodzić się cała klinika: lekarze,
nawet tacy w strojach do operacji (maseczka, czapeczka,
fartuch - brakowało rękawiczek jedynie), pielęgniarki, salowe i Pani z recepcji. Wszyscy wparowali tam do
gabinetu, aaa był tez mąż i córka tej lekarki...No i jak się zamknęło
towarzystwo to siedzieli 30 minut! Ludzie poirytowani lekko, a ja stoicki spokój
(kiedyś wyszłabym z siebie i stanęła obok). W miedzy czasie najlepsze:
została na recepcji jedna babka, a że wolała oglądać program kulinarny w
tv, więc postanowiła ignorować telefony, one dzwoniły i dzwoniły,
wreszcie się wkurzyła i poodkładała słuchawki na bok (już rozumiem teraz dlaczego czasem nie idzie się tam dodzwonić :P). Po tych 30 minutach towarzystwo opuściło gabinet no i w końcu zaczęło
się przyjmowanie pacjentów. Suma summarum czekałam 50 min, mimo, ze
wizytę miałam naznaczona na 13tą. "I bądź tu mądry i pisz wiersze " -
jak to mówi moja mama. To, że tak się dzieje w państwowych poliklinikach
to ja rozumiem, bo im się zbytnio nie chce pracować tam w ogóle, ALE,
że w prywatnym szpitalu i do tego gdzie wizyta sporo kosztuje+dodatkowo
płatne są badania i ja muszę tyle czekać na lekarza?
A co jakbym
miała zawal tam na korytarzu albo coś innego? Ignorancja tutejszych i
głupota już nie tyle mnie dziwi co teraz zaczęła w końcu śmieszyć. Żyję w
miejscu, gdzie absurd absurdem goni i tak się zastanawiam jak oni mogą
tu żyć w takim chaosie? Jak pisałam wcześniej (te parę lat temu)
strasznie się wkurzałam, na maksa, nawet zdarzało mi się krzyknąć, ale
teraz chyba się przyzwyczaiłam, uśmiałam się tam z nich, z tych braw i
oklasków, które usłyszałam zza zamkniętych drzwi gabinetu :D
Przyznam szczerze i z ręką na sercu.. Ja bym tam zwariowała!! Widać że Ty już się z tym oswoiłaś :)
OdpowiedzUsuńMimo, że pobyt w Arabii Saudyjskiej nieco mnie uodpornił to qv..... bym, tak żeby się tynk z sufitu sypał. Wielki szacunek za odporność psychiczną. Ja mógłbym zostać masowym mordercą :)
OdpowiedzUsuńOj nie wiem czy by mi starczyło cierpliwości ;)
OdpowiedzUsuńMasz dużo cierpliwości!
OdpowiedzUsuńCZYLI WIDZE , ZE ABSURD JEST TAKZE PO TURECKIEJ STRONIE CYPRU ?! W MOJEJ OPINII ONI SA TACY SAMI JAK TURKI JAK GRECY Z CYPRU :) MOGA SOBIE EKE PODAC !
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń10 gwiazdek na blogowskazie od nas :)
OdpowiedzUsuńMieszkam w srodku Europy (Belgia), a sytuacja wydaje mi sie calkiem znajoma. Kiedys chcielismy kupic dom w Ghent. Zglosilismy sie do agencji, podalismy wymagania oraz margines finansowy. Minely trzy lata. Kupilismy dom, przenieslismy sie do innego miasta. Nagle dostalismy telefon od agencji. Maja dla nas (uwaga!) mieszkanie do kupienia i czy chcielibysmy go zobaczyc. Kon by sie usmial! Podobnych sytuacji mialam tutaj sporo. Kiedys wkurzalam sie na maxa, a teraz po prostu smiac mi sie chce.
OdpowiedzUsuń