31 sierpnia 2011

Sezon na polowania.

Sezon na polowanie ogłaszam za rozpoczęty. Co chwila z tyłu za moim blokiem, gdzie rozciągają się puste pola uprawne i te nie uprawiane, rozlega się głośny wystrzał z broni myśliwskiej. Zatem znak, że blisko do jesieni, a sezon na zwierzynę dziką jest w pełni. Co środę i weekendy od wczesnych godzin rannych do zmierzchu można polować na wybrane gatunki zwierząt (część opisałam tutaj). Aby wciąć udział w polowaniu trzeba spełnić pewne wymogi. Ot tak ze zwykłą śrutówką nie można sobie iść w pole. Trzeba mieć pozwolenie na broń, być pełnoletnim, niekaranym. Co roku trzeba takie pozwolenie odnawiać, to też są pewne koszty, bo są opłaty. Zabronionym jest polowanie w terenie zabudowanym (chyba oczywiste dlaczego), ani nie bliżej budynków mieszkalnych niż 500 m. Część myśliwych poluje dla sportu, inni dla pożywienia. Wolno w tym roku polować na tylko 3 gatunki ptaków, zabronione zostało (w końcu!) polowanie na góropatwy skalne i frankoliny oraz dzikie króliki. Najwyraźniej ich populacja musiała w ostatnim czasie bardzo się uszczuplić, skoro w tym roku zakazano polowania. Broń musi być zarejestrowana, podobnie jak naboje - ich liczba jest sprawdzana i spisywana. Broń przed wydaniem pozwolenia jest dokładnie sprawdzana, musi być sprawna technicznie i bezpieczna. Bezwzględnie trzeba być zarejestrowanym jako myśliwy i posiadać odpowiednią licencję.

28 sierpnia 2011

Komunikat Ambasady RP

Poniżej wklejam link i treść komunikatu zamieszczonego przez Polską Ambasadę RP w Nikozji (strona południowa wyspy), odnośnie tej części Cypru. Pogrubiłam najciekawsze zdanie, które wywołało uśmiech na mojej twarzy :) Oto treść komunikatu:

Komunikat na temat wyjazdów turystycznych do tzw. Tureckiej Republiki Cypru Północnego
2011.08.09
Z uwagi na powtarzające się przypadki organizacji przez działające w Rzeczypospolitej Polskiej biura podróży pobytów turystycznych obywateli polskich na terytorium tzw. Tureckiej Republiki Cypru Północnego, Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje, że: 
  1. Polska, tak jak inne państwa UE, nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z tzw. Turecką Republiką Cypru Północnego.
  2. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zwraca uwagę, że lotniska położone na terytorium tzw. Tureckiej Republiki Cypru Północnego nie są dopuszczone do międzynarodowego ruchu lotniczego, co stanowi element wysokiego ryzyka dla bezpieczeństwa polskich obywateli.
  3. Tzw. Turecka Republika Cypru Północnego nie jest stroną konwencji wiedeńskiej o stosunkach konsularnych z roku 1963, najistotniejszej w sprawach konsularnych umowy międzynarodowej. Brak jest także innego porozumienia regulującego kwestię wykonywania funkcji konsularnych na tym terytorium. Oznacza to, że wykonywanie opieki konsularnej nad obywatelami polskimi przebywającymi na terytorium tzw. Tureckiej Republiki Cypru Północnego, nie jest możliwe.
Prosimy o branie tych faktów pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o wyjazdach turystycznych do tzw. Tureckiej Republiki Cypru Północnego.

Marcin Bosacki
Rzecznik Prasowy MSZ

Link: http://www.nikozja.polemb.net/

Nawet nie wiem czy komentować ten komunikat. Wydaje mi się, że warto było go tu zamieścić tak na wszelki wypadek.

Odnośnie śmieszności punktu 2 w tym komunikacie, to nie ma tu dwóch lotnisk działających, jest jedno - Ercan. Korzystałam z niego wielokrotnie i jest ono dużo bardziej bezpieczne od Warszawskiego Okęcia. Drugie w Geçitkale (gr. Λεuκονοικο), stare lotnisko od wielu lat jest wyłączone z całkowitego ruchu lotniczego. Nie rozumiem też o jakim elemencie ryzyka wspomina autor? Zdarzają się, co prawda sytuacje, gdzie konsul musi reagować ponieważ turyści, którzy pierwotnie przylecieli wyłącznie na stronę północną, przechodzą z niej na południową co według greków cypryjskich jest próbą nielegalnego przekroczenia granicy. Podobnie kiedy turysta chce wjechać swoim samochodem, którym przybył z Turcji. Jest to jednak jedyne ryzyko, które świadczy o braku wiedzy turystów.

26 sierpnia 2011

O zwierzętach i stosunku do nich

Dzisiaj temat dla obrońców wszystkich zwierząt. Stosunek turków cypryjskich do zwierząt domowych i dzikich. Generalnie ja miłośniczka zwierząt, wychowująca się z różnej maści zwierzętami od kołyski, cierpię wielokrotnie widząc (na szczęście nie zawsze,) smutną rzeczywistość z jaką przyszło żyć tu zwierzętom. Nie dość, że upały, problemy z wodą do picia i cieniem - mało drzew ogólnie na wyspie - to niezbyt opiekuńczy właściciele. Na szczęście nie wszyscy są tacy. Jednak podejście do zwierząt w ogóle jest tu zupełnie inne niż w Polsce czy innych krajach Europy. Najgorzej jest na wsiach, w miastach lepiej, aczkolwiek wszędzie spotkamy hordy dzikich kotów, brudnych, pokaleczonych, głodnych, które nie dadzą Nam żyć podczas jedzenia na zewnątrz restauracji czy barów.Jest to typowy obrazek z jakim styka się turysta np. zwiedzając starą część Nikozji czy rynek w Famaguście. Podobnie jest w porcie w Kyrenii, jednak tam zaobserwowałam znacznie mniej dzikich kotów. 

 Dzikie koty z Nikozji
Ogólnie populacje dzikich zwierząt w miastach (koty, psy, myszy, szczury) likwiduje się przez podkładanie trutek w pokarmie. Trucizna jest jak najbardziej legalna, można ja tu kopic w sklepie wraz z rożną ilości ą i wielkością pułapek, łapek, lepów itp. To, że potem takie zwierze umiera w męczarniach i wykrwawia się na śmierć nikogo nie obchodzi, ważne, ze się kłopotu pozbyło. Bardzo często trutki rozkładane są po wsiach, dlatego psy na noc zamyka się w kojcach. Niestety najczęstszą ofiarą trutki na gryzonie, padają wygłodniałe koty lub psy brane przez obcokrajowców na spacer na smyczy czy luzem. Było wiele takich przypadków, opisanych przez gazety.
Na wsiach zwierzęta często są pozostawione same sobie, szczególnie te, z których nie ma jako takiego pożytku dla człowieka, na których nie da się zarobić, mowa o psach i kotach. Inny inwentarz gospodarski jest traktowany w miarę dobrze, jednak daleko od dobrych warunków, w których żyją np. u nas w Polsce. Nieliczne krowy trzymane są przez większość część roku w prowizorycznych oborach, które zazwyczaj składają się z 3 ścian i pseudo dachu, czasami jest tylko sam dach wsparty na słupach. Zwierzęta są brudne, nie wiem czy w ogóle myte w całości, nie ma automatycznych poideł, ani karmników. Wygląd takiej krowy w lecie jest różny: od ładnej zadbanej, aż po skrajnie wychudzoną, na której można z powodzeniem policzyć jej wszystkie kości. Zależy od dobrej woli właściciela i jego podejścia. Krowy trzymane są tu głównie na mleko i na mięso. Chyba tylko raz czy dwa widziałam wielką farmę krów, które trzymane są tam z przeznaczeniem wyłącznie na mięso. 
Najlepiej chyba mają się owce i kozy, które są wypasane cało rocznie, niektóre nawet samopas na tzw. półdziko, które trzeba zaganiać niczym jak w amerykańskim westernie z użyciem lin, psów, naganiaczy - chciałabym to kiedyś zobaczyć na żywo. Koza i owca to taki typ przeżuwacza, że zje wszystko, dlatego zawsze są najedzone, zadbane, w miarę czyste, chociaż nie strzyże się ich, nawet w upał owce chodzą obwieszone kilogramami wełny. Niejednokrotnie stada takie liczą od kilkunastu do kilkudziesięciu sztuk. Nie srogi im upał, brak wody i cienia, radzą sobie świetnie. Podobnie z drobiem, który drepcze sobie wokół domów lub w zagrodach, mają się dobrze, bo jedzą resztki zielone ze stołów i posiadają zadaszone kurniki czy woliery.

Kozy i owce w Karpaz

Najgorzej mają tu konie i osły, zarówno te gospodarskie, jak i dzikie. Jest tutaj bowiem, rezerwat dzikich osłów w Karpaz. Brak dostępu do świeżej wody często kończy się dla nich tragicznie. Niby są w rezerwacie rządowym, niby jest jakaś organizacja, która jest wspiera,  ale tylko dzięki wsparciu miejscowych z okolicznych wsi ,   którzy przywiozą im wodę i suchy chleb dają rade przetrwać najgorętszy okres roku. Rząd niestety nie robi nic, żeby polepszyć ich byt. 
 Dzikie osły w rezerwacie w Karpaz
Osły z gospodarstw i konie są trzymane głównie do jazdy wierzchem, rzadziej do prac polowych. Ewentualnie w przypadku koni trzymane są tez dla, w pewnym sensie prestiżu właściciela, chęci pokazania sąsiadom, że o "mam konia, jestem bogaty", lub dlatego, że lubią na konie sobie popatrzeć. Zwierzęta te bardzo potrzebują świeżej zieleniny, dostępu do wody pitnej, która pomaga im trawić, dużego, ogrodzonego wybiegu z cieniem. Obrazek konia i osła na typowej wsi cypryjskiej jest taki: zwierzę stoi w szczerym nie ogrodzonym polu, na łańcuchu przymocowanym do czegoś co ma przypominać kantar (ogłowie) lub do obroży założonej na szyję. Ów łańcuch, ewentualnie zastąpiony mocna taśmą z płótna tkanego grubo lub grubej liny jest przymocowany do kołka wbitego w ziemie i tak koń czy osioł chodzą w kółeczko na postronku bez możliwości jedzenia czego chcą i jak chcą. Straszny to widok, kiedy ów pseudo kantar jest opleciony dodatkowo łańcuchem, który wrzyna się w górna nasadę nosa. Kocham konie, jeżdżę na nich od kilku lat, dlatego  wszelkie kopytne są mi bardzo bliskie często taki widok jest dla mnie nie do zniesienia, kończy się moim płaczem i w głębi duszy chęcią zabicia takiego właściciela wałkiem od ciasta. Można mówić i tłumaczyć, ale chłop ze wsi, wlasciciel nie posłucha jakieś tam baby, ba  baby w ogóle nie posłucha, a już do tego obcej, która przyszła się wymądrzać na jego polu, on wie lepiej i koniec. 

 Osiołek na wsi
Mąż mówi, że gdybym mogla chyba wykupilabym wszystkie biedne zwierzęta od ludzi i trzymała je w domu - myślę, że gdybym była milionerką dawno by do tego doszło. Mentalność ludzi odnośnie zwierząt tu jest bardzo dziwna, nie wiem skąd się bierze, z ich nie wiedzy czy z lenistwa, a może z religii? Psów i kotów nie trzyma się w domach, bo są "brudne", można się od nich zarazić, bo mają na pewno "choroby i robaki" zatem miejsce jest ich poza domem. Oczywiście w Polsce tez trzyma się zwierzęta poza domem, lecz w godnych warunkach tu nie ma czegoś takiego. Psy jeszcze maja lepiej, ponieważ używają ich głownie do polowań, dlatego większość psów to rasowe psy gończe, trzymane w ciasnych kojcach po kilka sztuk, karmione raz dziennie wieczorami. Samice tych ras wykorzystywane są prawie wyłącznie do rozrodu, mają po jednym miocie za drugim, często po kilkanaście szczeniąt, które potem sprzedaje się za wysokie sumy. W wyniku ciągłego rozrodu suki  po kilku latach zdychają, a ich widok z wyciągniętym brzuchem do ziemi jest tragiczny. 
Kotów się nie karmi, koty maja jeść to co zapolują czyli, myszy, szczury, karaluchy, małe węże i inne robactwo - po to się kota trzyma w obejściu. Kot taki nigdy nie jest szczepiony, ani odrobaczany. Zazwyczaj widok jest  podobny do wspomnianej wyżej krowy: skora obciągnięta na kościach, infekcje oczu i uszu. Kolejny cios dla mnie w serce jako właścicielki psa i 2 uroczych kotów, które musiałam zostawić w Polsce. Koty tez samoistnie później dziczeją nie dają się pogłaskać, uciekają na metr, ale mimo tego trzymają się domostw, bo wiedza, ze coś zawsze uda im się tam znaleźć do zjedzenia.
Zwierzęta dzikie w sumie chyba maja lepiej, tutejsze lisy są pod ochrona, osły z rezerwatu tez, jest wiele gatunków ptaków, płazów i gadów. 

 Lis rudy (Vulpes vulpes) wieczorem.

Na ptaki poluje się kilka razy w roku - głownie na jesieni i na wiosnę. Reszta roku to tzw okres ochronny. Najbliższy czas polowań rozpocznie się we wrześniu. Będę za blokiem znowu słyszała wystrzały z broni. Poluje się z psami od 2 - 6 zależy od właściciela, jest to polowanie dla sportu, dla rozrywki, bynajmniej dla celów konsumpcyjnych. Polowanie przebiega od świtu do zmierzchu. Strzelać można do wron (bo niszczą plony), przepiórek, góropatw, frankolinów (ich populacja jest  dramatycznie niska i grozi im całkowite wyginięcie) , zajęcy i dzikich królików. Upolowane wrony wyrzuca się, bo nie podlegają przecież konsumpcji, jeszcze kilka lat temu za każdą głowę wrony płacono w nabojach, ptaki te są pozbawiane głów, a następnie wyrzucane po upolowaniu. 

Góropatwa skalna ( Alectoris graeca cypriotes, Harert)
Jest ograniczenie w samym polowaniu można ustrzelić tylko wybraną liczbę danego gatunku zwierząt.  Moj mąż  na szczęście nie poluje, jest wielkim przeciwnikiem polowań, ze względu na używanie broni i na los zwierząt, których co roku jest coraz mniej, jako policjant ma też wtedy dużo pracy, bo niekiedy na polowaniu dochodzi do bojek miedzy polującymi, kradzieży zdobyczy lub do nieumyślnego postrzału człowieka. Były już takie przypadki, kiedy to np. postrzelono zbierających na polu zioła i dziką herbatę.

Grzechem było stwierdzenie, że wszyscy Turcy cypryjscy to wyrodni gospodarze, nie umiejący zająć się w sposób godny i właściwy zwierzęciem. Są tacy, którzy zajmują się inwentarzem wzorowo, tak jak powinno być. Prawdziwych gospodarzy jest jednak dużo mniej.

Ze słyszenia i obserwacji wiem, że w Turcji  do zwierząt podchodzi się w o wiele bardziej "europejski", mniej drastyczny sposób, chociaż na wsiach podobno jest różnie. Niemniej jednak wydaje mi się, że chociażby pod względem żywieniowym jest im tam dużo lepiej. "Zielonka" występuje tu przecież tylko i wyłącznie w zimie i jest ciągły problem w lato z bieżącą wodą.

Na koniec osobista historia z happy endem:
Chyba w tym roku, a może to było w zeszłym? jechaliśmy na wieś do kolegi z pracy męża. Po drodze zauważyłam idące coś zygzakiem po drodze. Kazałam mężowi zjechać na bok i zatrzymać się. Okazało się, że to szczeniak wyżła, biały w bezowe łatki. Widok drastyczny - skóra i kości, ślady po biciu czymś ostrym na psyku - długie czerwone pręgi, pchły pełzające po karku i plecach.  Infekcja oczu - mega zaropiałe, ciekło coś też z nosa. To był wtedy sezon polowań, widocznie psina uciekła komuś z samochodu. Wtedy moja rozpacz sięgnęła zenitu,  wsadziłam ją do samochodu i kazałam odjechać. Po drodze minęliśmy dwa jeepy, być może wyskoczyła z jednego, a może ktoś ja wyrzucił z samochodu,  nie wiem i wtedy mnie to najmniej obchodziło. Powiedziałam mężowi: trudno - nie mogę jej w takim stanie zostawić. Psina bała się podejść do mnie, co chwile siadała, ogon podkulony cały czas, kiedy podeszłam i wyciągnęłam rękę, zsiusiała się ze strachu. W samochodzie nie mogła ustać więc leżała. Była skrajnie wycieńczona. Zawieźliśmy ją do tego kolegi. Pamiętam pół wsi się zleciało, część machało ręką, że "nic z tego nie będzie, żeby ubić." albo "nie dotykajcie, bo się zarazicie". Kolega męża, sam polujący, miał już wtedy 2 dorosłe wyżły w dużym kojcu. Jest to typ człowieka, który jest chyba fenomenem, kocha zwierzęta i na prawdę jest prawdziwym gospodarzem, który dba o swój inwentarz. Zaopiekował się sunią. Dostała bułkę namoczoną w mleku, połknęła w kilka sekund wszystko. Ustać na nogach nie mogła, pokładała się, przewracała, bała się ludzi, łapy jej się trzęsły. przy dłuższym staniu. Zanieśliśmy ją do kojca, oba dorosłe psy zaopiekowały się nią. Zaczęły ją lizać i wąchać. Odjeżdżałam stamtąd z czystym sumieniem wtedy do domu. Sunia z tego co wiem, ma się dobrze, kolega męża odżywił ją i kilka miesięcy później dał ją swojemu przyjacielowi, podobno bardzo dobry z niej pies. i przyjaciel jest bardzo zadowolony. Nie dziwie się, pewnie w ten sposób się sunia odwdzięcza za uratowanie jej życia.

22 sierpnia 2011

Pobyt w Turcji i wnioski po powrocie.



Oto  powróciłam niestety, z tygodniowych wczasów w Turcji. W końcu odpoczęliśmy, ale podroż była dosyć mecząca, spędziliśmy tydzień w  Ölüdeniz (znanym także jako Blue Lagoon) koło Fethiye (starożytne Telmessos), nad wybrzeżem Likijskim. Na początku wykupiliśmy transport z lotniska do hotelu, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie o to lotnisko chodzi, nie mieliśmy już neta w domu wtedy, bo się skończył, wiec na gwałt było dzwonienie i szukanie, zastanawianie się co tu zrobić. Biuro podroży miało tylko transfery na lotnisko Dalaman, a stad nie było jak tam dolecieć, samoloty bowiem lądują tylko w Antalyi. Jak zwykle na ostatnią chwilę, jak zawsze mąż nie pomyślał kupując transfer z lotniska tydzień wcześniej, żeby dopytać się czy chodzi o lotnisko w Antalyi czy w Dalamanie. Wykonał nawet za moja uporczywa namową, szybki telefon do męża kuzynki ze Stambułu, który ma siec wypożyczalni samochodów w Turcji, okazało się, że wypożyczenie auta nawet ze zniżką "dla rodziny" jest mega drogie i kosztuje tyle samo co nasze bilety na samolot. W końcu po serii telefonów do biura podroży, anulowali Nam ten transfer - było sporo stresu, ale polecieliśmy na "dziko" i sami sobie poradziliśmy pytając miejscowych o możliwość dojechania z Antalyi do Fethiye. Modliłam się, żeby podroż autobusem była możliwie najkrótsza, ze względu na moja chorobę lokomocyjną - niestety podróż mimo skrótu miała trwać około 4 godzin, więc musiałam zaaplikować odpowiednie środki medyczne, które spowodowały u mnie gigantyczne otumanienie i senność.
Lot samolotem cudowny, widoki świetne, wysokie góry pofałdowane, i wszędzie zielono!!! Antalya przywitała Nas widokiem wodospadu nad brzegiem morza i wysokimi blokami - prawdziwa metropolia, a wszystko to otoczone  ostrymi szczytami wysokich na ponad 1000 m n.p.m gór.
 Antalya z samolotu

Podroż z lotniska w Antalyi do naszego hotelu w Ölüdeniz trwała prawie 6 h...masakra! Okazuje się, żeby dojechać na  centralny dworzec autobusowy w Antalyi trzeba wziąć autobus miejski - dzięki bogu klima działała, ale podróż w południe w godzinach szczytu zajęła...uwaga - 2 godziny!!! Po dotarciu na dworzec autobusowy zostaliśmy źle skierowani i przez 20 min plątaliśmy się nie po tym terminalu co potrzeba. Jeszcze Nas tam oszukali i wcisnęli leciwy, śmierdzący autobusik z marnie działającą klimą, zamiast dużego i luksusowego (o którym się dowiedzieliśmy w drodze powrotnej)...ehh mój mąż nic załatwić nie potrafi, no a ja języka tureckiego nie znam, uznałam, ze skoro on Turek to w jego kraju sam sobie poradzi i nie da się  "wpuścić w maliny," a tu zonk...Podroż była bardzo meczącą, klimatyzacja w autobusie nie działała prawidłowo, czuć było spaliny, twarde jak drewno siedzenia i oparcia, zero serwisu, ale za to takie piękne widoki przez szybę, które podziwiałam, rekompensowały te niedogodności. Droga z Antalyi do Fethiye jest piękna, skrócona między górami, ale to są piękne góry, zielone, porośnięte drzewami iglastymi, nie to co na Cyprze Północnym. 
W końcu dotarliśmy szczęśliwie około 20 do Fethiye i stamtąd musieliśmy się dolmuszem (mini bus) dostać jakoś do  Ölüdeniz . Na cale szczęście busiki zatrzymują się blisko dworca autobusowego i kursują co 3-5 min. W  Ölüdeniz byliśmy około 20:30, trzeba było znaleźć hotel i znowu problem, nikt nie słyszał o tym hotelu, ja ledwo przytomna z torebką i mniejsza torbą podróżną w ręku,  ledwo stojąca na nogach, głodna i wciąż senna po medykamentach, miałam już serdecznie dosyć tego wyjazdu. W końcu ktoś z miejscowych powiedział, ze ten hotel to się tak kiedyś nazywał i teraz nazywa się inaczej i jest "o tam daleko na końcu plaży". Doczłapaliśmy się w końcu, zameldowaliśmy się w hotelu, rzuciliśmy bagaże do pokoju i pędem pobiegliśmy na prawie sam koniec kolacji, zjedliśmy jakieś nędzne resztki i szybko pod prysznic i spać. Spaliśmy chyba do 10 rano? Znowu pędem na śniadanie, bo było wydawane tylko do 10:30.  Hotel ok, ale  nie tak to sobie wyobrażaliśmy, mało atrakcji więcej europejskiej kuchni niż tureckiej, ale w sumie nie ma co się dziwić, większość turystów to Anglicy, Rosjanie i Polacy. Mięliśmy niby ultra all inclusive, a za niektóre rzeczy kazali sobie płacić. Hotel położony w malowniczym ogrodzie, super zadbanym, bardzo cicho mimo wielu rodzin z dziećmi. 
Wycieczki organizowaliśmy sobie sami we własnym zakresie, gdyż hotel nic takiego nie organizował. Wybraliśmy się w rejs statkiem po zatoce Ölüdeniz - piękna podroż! Zatrzymywaliśmy się w kluczowych punktach m.in w dolinie motyli (Valley of Butterflies) których było jak na lekarstwo, następnie w miejscu o nazwie zimna woda (Cold water), faktycznie była mega zimna mrożąca krew w żyłach, dosłownie, dało się wytrzymać 5 -10 min, a wszystko to dlatego, że do morza spływał lodowaty strumień górski, byliśmy tez na wysepce Gemiler, która wg legendy była miejscem zamieszkania św. Mikołaja zanim stal się świętym od prezentów (i przeniósł się do zimnej Laponii :P), ruiny miasta z VII wieku zrobiły na mnie archeologu, ogromne wrażenie.  
Valley of Butterflies

 Valley of Butterflies 

 Wysepka Gemiler z ruinami miasta z VII w. n.e

 Wysepka Gemiler z ruinami miasta z VII w. n.e
 
Na drugi dzień do zmusiłam męża do wycieczki konno w górach - poradził sobie chociaż w siodle siedział 1 raz w życiu :P . Byliśmy tez w prawdziwej tureckiej łaźni i spa gdzie przez 30 min zostałam dokładnie wymasowana przez masażystkę - bosko prawie tam usnęłam tak dobrze masowała, pozbyłam się bólu pleców i kolan!! poczułam się po tym jak nowo narodzona. Polecam prawdziwy turecki hammam - łaźnia turecka - każdemu kto odwiedza Turcję. Można poczuć się przez te parę chwil bosko i skóra po tym zabiegu jest gładka, jędrna i wypoczęta! 

 Wnętrze tureckiego hammamu z umywalkami i tzw. stołem - brzuchem (tr. göbek taşı)

Głownie siedzieliśmy z mężem poza hotelem, na plaży, nurkowaliśmy w lagunie, która okazała się bardzo głęboka, ale przez to mogłam obejrzeć co nieco pięknych ryb i jeżowców. Plaza tylko kamienista, a nie jak na Cyprze czysty biały piasek. Do tego wszystko było otoczone górami i powietrze było bardzo rześkie nie było czuć opalu jak u mnie, do tego chyba temperatura  była niższa, albo tak mi się zdawało. Oczywiście temperatura wody zdecydowanie dużo niższa niż na Cyprze, miejscami wręcz lodowata!! 


Pojechaliśmy także do Fethiye, gdzie przeszliśmy się po porcie, w którym pływał ogromny żółw morski, cudowne zwierze przez moment poczułam się jak w National Geographic! Odwiedziliśmy także ruiny rzymskiego teatru. 

 
Teatr rzymski w Fethiye (staroż. Telmessos) 
Doczłapaliśmy się na dworzec gdzie dowiedzieliśmy się, o której mamy powrotny autobus do Antalyi i wykupiliśmy za te same cena luksusowy autobus, z full serwisem (kawa/herbata i inne napoje + własnym mini telewizorkiem-komputerem, gdzie można było skorzystać z radia, tv, internetu lub obejrzeć film na DVD) i pomyśleć, że mogliśmy tym samym autobusem dojechać do Fethiye...ehhh. Dodatkowo w Fethiye rzuciliśmy się do sklepów z ciuchami, tzn. ja się rzuciłam, maż wyjścia nie miał, bo akurat były wyprzedaże. Obkupiliśmy się w ubrania z przeceny. Zakupiliśmy ich pełno i dzięki temu za dobra cenę mamy kilkanaście nowych rzeczy w szafie, a nie tylko 2 sztuki, które za te sama cenę kupilibyśmy w tym samym sklepie tu na Cyprze Północnym. Niestety ceny w Turcji powalały Nas na każdym kroku. Było mega wszystko tanio, o połowę lub nawet 3/4 ceny!!! 
W drodze powrotnej wyruszyliśmy prawie dzień wcześniej, bo nie mieliśmy jak zsynchronizować autobusu z samolotem, który mieliśmy o 11 rano z Antalyi, wiec o 3 w nocy siedzieliśmy w tym luks autobusie - wyspałam się w nim i o 6 rano byliśmy już w Antalyi, wzięliśmy autobus miejski z dworca, który zwiózł Nas pod samo lotnisko, tam poczekaliśmy od 8 rano do 11 na samolot i o 12 już byłam u siebie na wyspie, przelatywaliśmy nad Alanyą i bardzo mi się spodobała, mała miejscowość, ale widać, że plaża piękna no i zamek zrobił wrażenie - typowe usytuowanie obronne na półwyspie wcinającym się ostro w morze. 

 Alanya z samolotu - widok na zamek i całe miasto.
Żal Nam się zrobiło, a widziałam, że mąż najbardziej żałuje, chyba  zrozumiał, że tu na Cyprze Północnym przyszłości jako takiej dla Nas nie ma, bo ceny są koszmarne, bo w porównaniu z Turcją nasz  Cypr to pustynia dosłownie społeczna, geograficzna, kulturowa, finansowa, studnia bez tzw. dna, a tym bardziej dla Naszych przyszłych dzieci,  jeśli zostaniemy kiedyś nimi obdarzeni. Mój mąż ma tu stałą dobrze płatną pracę, w Turcji nigdy tyle nie zarobi co tutaj, dlatego mieszkamy tutaj. Dla Nas Turcja jest bardzo tania, bo mąż ma dobrą pensję ale myślę, iż byłaby w pewnym sensie też droga, gdyby tam pracował za turecką pensję, która jest podobno dużo niższa niż na Cyprze Północnym. Dlatego musimy się pomęczyć oboje do czasu jego emerytury te kilkanaście lat, ale wiem, iż nie spędzimy naszych sędziwych lat na wyspie. Chyba, że stanie się jakiś cud np. Cypr Północny zostanie uznany, oderwie się od południowej greckiej części i stanie na nogi sam, że będziemy mieć tu wszystko jak w Turcji, ceny, sklepy, produkty ogólnie tam dostępne, więcej linii lotniczych do wyboru, w końcu jakąś stałą rozrywkę, a nie stagnacje i wszechobecną nudę.
Ten wyjazd  trwał tydzień, ale oboje mamy wrażenie, jakbyśmy spędziliśmy tam dobry miesiąc. Wypoczęliśmy w ciszy i spokoju, wieczorami mogliśmy pochodzić po rozrywkowej części miasteczka do późnych godzin nocnych, mieliśmy aktywny wypoczynek, sklepy na wyciągniecie reki, restauracje, super atmosferę. Jestem bardzo zadowolona z tego wyjazdu i żal było wracać na Cypr. Przez okna samolotu lądującego na Ercan nie widzieliśmy nic tylko puste, spalone słońcem pola, masyw górski, który wydal się w porównaniu z górami otaczającymi Antalyę i  Ölüdeniz, nędzna namiastka pagórka...pusto, żółto, zero miast, małe wioski rozstrzelone w promieniu 20 - 30 km od siebie...Nic się nie odzywałam, maż przeżywał chyba bardziej ode mnie, na koniec stwierdził "o rany gdzieśmy wrócili?!", a ja wtedy odpowiedziałam "na pustynię kochanie, na pustynię".

Widok na prawie całe Ölüdeniz

9 sierpnia 2011

Informacja :)

Uwaga drodzy czytelnicy, na około półtora tygodnia zniknę z bloga. Ma to swój powód - wyjazd z mężem na wczasy do Turcji. Wracamy niebawem, także blog powróci razem z Nami. Mam nadzieję, że chwilowa dosłownie nieobecność nie zniechęci Was do odwiedzania tego bloga. Po powrocie nowe posty i relacje :)
Do zobaczenia wkrótce! Pozdrawiam ciepło!

6 sierpnia 2011

Port w Boğaz i restauracje

Port w Boğaz (gr. Μπογαζι) leży nad długą zaokrągloną zatoką Famagusta Bay (gr. Κολπος Αμμοχωστου). Jest to mały port, na wschód od Famagusty, tylko dla yachtów i łodzi rybackich. Jest też mała piaszczysta plaża, która należy do pobliskiego hotelu Boğaz.

  
 
Wzdłuż nadbrzeża portu ulokowane są bary, tawerny i restauracje. Od razu muszę powiedzieć, że nie polecam zachwalanej przez miejscowych i turystów restauracji "Kemal' In Yeri" - okropne jedzenie, bardzo tłuste, małe meze, ceny z sufitu, mało smaczne - strata pieniędzy! Zjedliśmy z mężem raz, pochorowaliśmy się i więcej nie poszliśmy. Inne restauracje, które tam się znajdują oraz tawerny są w porządku. Można sobie posiedzieć przy stoliku tuż nad brzegiem morza i portu, posączyć herbatkę lub wino z lokalnych winnic. Wieczorami jest grana muzyka na żywo. Oblegane jest to miejsce zawsze w weekendy, czasem trzeba zarezerwować stolik wcześniej. 


Po drugiej stronie szosy, która oddziela port od reszty miasteczka, również znajdują się bary. Niedaleko portu, w kierunku Famagusty znajduje się inny hotel "Exotic" do którego należy restauracja "Kiyi" specjalizująca się w daniach z miejscowych morskich ryb. Ceny nie wygórowane, przepiękna dekoracja talerzy, miła atmosfera - restauracja oblegana w weekendy, ale także wieczorami każdego dnia. Przepyszne bogate menu, nie tylko dania rybne, chociaż tych jest większość, ale również dania mięsne i małe przekąski. Bardzo miła obsługa. Poszliśmy tam z mężem w zeszłym roku świętować moje urodziny. Polecam tę restaurację!!! Byłam zachwycona daniami - zamówiliśmy meze czyli tradycyjne przystawki - dostaliśmy tak dużo, że nie daliśmy rady zjeść wszystkiego, a jeszcze przecież czekało na Nas danie główne. Musieliśmy z niego zrezygnować. Samo meze było przepyszne: wędzone rybki, pasta czosnkowa, krewetki w oliwie z oliwek, oliwki, humus, paluszki krabowe, małże, krążki z kalmara, kawałki gotowanej ośmiorniczki w zalewie, do tego 3 rodzaje sałatek, jogurt, chlebek z grilla, grillowany ser owczy Hellim, ciepłe smażone rybki Hamsi, smażone w panierce szczypce kraba, do tego na koniec migdały do pochrupania, oczywiście herbata turecka w tulipanowej szklaneczce. Zresztą sami zobaczcie:




Ogólnie REWELACJA!!! Jest to moja ulubiona restauracja. Można zjeść wewnątrz lokalu, ale można też na zewnątrz. Restauracja ma bowiem długie betonowe molo, zakończone w formie kwadratu, na którego środku postawiona jest wielka zielona neonowa palma - znak rozpoznawczy restauracji. Na owym molo są postawione stoliki. Nieopodal są cztery huśtawki, na których można w 2-3 osoby posiedzieć tuż nad brzegiem morza.

4 sierpnia 2011

Urząd imigracyjny i...strajk.

Przedwczoraj pojechałam do Lefkosi (Nikozji) załatwiać sobie obywatelstwo KKTC. Po zebraniu wymaganych papierów, a jest tego troszkę, zawitałam do bramy urzędu imigracyjnego. Tutaj też załatwia się wizę rezydenta, która wydawana jest na okrągły rok. Taka wizę już mam, więc teraz przyszedł czas na aplikacje o obywatelstwo. I znowu słynne tureckie kontakty, jeśli zna się kogoś procedura trwa krótko, jeśli ktoś nie ma kontaktów to można sobie czekać nawet rok, ale zazwyczaj wystarcza pół roku i dostaje się obywatelstwo. Można je nabyć albo przez rodziców, albo przez dziadków, lub przez małżeństwo. Ja aplikuję na ten ostatni typ. Dopiero po roku od zawarcia małżeństwa można składać podanie, które jest dwu stronicowym formularzem do wypełnienia. Potrzebne są dane osobowe aplikanta, jego małżonka, informacje o zawarciu związku małżeńskiego i odnośnie rodziców. Trzeba się podpisać, dołączyć wymagane dokumenty, kupić znaczek za 7,50 TL i opłacić opłatę w wysokości 50 TL za samo złożenie wniosku. Tak też zrobiłam, miła Pani w okienku poinformowała mnie, żebym przyszła za kilka miesięcy, lub kiedy do mnie zadzwonią. Oczywiście będą mnie przez ten czas sprawdzać: czy byłam kiedykolwiek karana, czy mieszkam pod wskazanym adresem, czy mieszkam razem ze swoim mężem czy osobno. Pozostaje mi zatem czekanie na rozwój sytuacji, o której nie omieszkam poinformować Was na blogu.
Cały ten urząd imigracyjny mieści się w centrum miasta. Najlepiej wcześnie rano wstać i przyjechać - kto pierwszy ten lepszy i dostanie wcześniejszy numerek, a liczba oczekujących na wizę rezydenta jest bardzo duża. Zawsze jak przyjeżdżałam przedłużać swoją to było w poczekalni około 20 osób. W większości są to kobiety z dziećmi - zony pracujących tu na wyspie turków z Turcji. Pojawienie się  "obcego" zawsze sprawia sensacje, rozmowy są przerywane i każdy wlepia oczy, wytęża słuch, żeby na podstawie słuchu zlokalizować, z jakiego kraju kto pochodzi. Ciekawość jest ogromna. Pomieszczenie dla oczekujących nie jest klimatyzowane, okna są pootwierane , panuje zaduch i gorąco ogromne, dlatego ja zawsze stoję w korytarzu przy wyjściu. Toalety dla wnioskodawców są ulokowane w piwnicy, są w tak strasznym stanie, że oszczędzę Wam opisu wnętrza, zamiast wyjść z założenia, że to jednak obcokrajowcy aplikują najczęściej , więc byłoby przyjemnie umyć ręce pod bieżącą wodą, lub posiedzieć w pomieszczeniu z klimatyzacją, to wszystko jest na odwrót - tak jakby zniechęcić ludzi, do tego kolejki, krótki czas na składanie wniosków... Co ciekawe numerki do okienek rozdaje pewien Pan zamiast automatu, jeśli znasz owego "numerkowego" dostaniesz wcześniejszy numerek, mimo, że przyjechałeś o 11, zamiast o 7 rano, dlatego czasem z tej przyczyny dochodzi do śmiesznych incydentów, zakończonych kłótnią pod okienkiem, bo okazuje się, że są 2 osoby z takimi samymi numerkami. Najgorzej wnioskować o wizę rezydenta za pierwszym razem, na prawdę jest ciężko, ciężej chyba niż w przypadku obywatelstwa, bo trzeba zebrać kilkanaście papierów,odwiedzić parę razy swój lokalny posterunek policji, wypełnić tam papiery, które potem jak dobrze pójdzie za miesiąc  lądują  w biurze imigracyjnym, Następnie trzeba przebadać się na wszelkie możliwe choroby cywilizacyjne jak HIV, WZW, Syfilis, Gruźlica etc. (wyniki są zamykane i stemplowane i wnioskujący nie może otworzyć koperty z wynikami),  udokumentować, że się ma podstawy do pozostania na wyspie (np nieruchomość, studia, kilka tysięcy lir na koncie, lub małżeństwo)+opłaty. Za drugim razem jest już lepiej, oprócz wyników badań i kilku papierków, trzeba uiścić opłatę w wysokości ok 200 TL + znaczki za 7,50 TL - wiza jest wbijana  wraz ze znaczkami w paszport i ręcznie wpisana jest data od kiedy do kiedy jest ważna + podpis wydającego. Przy przekraczaniu granicy wystarczy pokazać wizę i już nie trzeba wypełniać karteczek.
Na szczęście o obywatelstwo stara się mało osób, kolejka jest mniejsza, jest automat wydający numerki, panuje kultura, czeka się na korytarzu i dłużej pokój jest otwarty niż ten do wiz. Nie ma też przepychanek, ani dziwnych spojrzeń - pełna kultura można by rzec. Spędziliśmy tam może około 15 min. Po złożeniu papierów i wypełnieniu wniosku opuściłam z mężem budynek i pojechaliśmy na zakupy przez centrum Lefkosi. Tym razem mięliśmy "szczęście" i trafiliśmy na strajk rolników, którzy wyjechali swoimi traktorami i kombajnami na ulice, blokując je, staliśmy więc w gigantycznym korku przez 15 min w mega wielkim upale i zapachu spalin z innych aut. Po tym czasie policja utorowała drogę i kondukt sprzętu rolniczego opasanego flagami Turcji i KKTC, oraz transparentami przejechał dalej, a my mogliśmy kontynuować naszą podróż.
  

 Pojechaliśmy z Lefkosi do Kyrenii i stamtąd wzdłuż morza, nową drogą do Karpaz. Została ona niedawno ukończona i otwarta przez premiera Turcji podczas jego wizyty. Droga z Lefkosi do Kyrenii wg mnie jest jedną z najbardziej malowniczych dróg na wyspie. Podwójna szosa prowadzi między górami i na koniec kończy się spadem w dół, przez co możemy przez parę chwil obserwować piękną panoramę Kyrenii.



2 sierpnia 2011

Tajemnicze posągi...

Wpis miał być przedwczoraj, ale obowiązki domowe zwyciężyły. Niedawno wpadł mi mini przewodnik po Cyprze Północnym i postanowiłam go wykorzystać wraz z mężem. Przejrzeliśmy go...i no cóż, około 70% zawartości przewodnika to same reklamy i inne informacje, jak np. telefony alarmowe etc. - aż biją po oczach. Oczywiście w działach opisujących zabytki spore błędy i mało informacji - tak wiem, to już chyba moje zboczenie zawodowe czepianie się gdzie popadnie, braku lub błędnych informacji dotyczących archeologii i historii wyspy. Jednak nie o tym. Naszą uwagę skupiła notka na temat tajemniczych starożytnych posągów, które znajdują się daleko za wioską Yenierenköy (gr. Yialoussa), w rejonie Karpaz. Postanowiliśmy spróbować znaleźć to miejsce na własną rękę, jako, że wspomniany wyżej przewodnik daje jedynie lakoniczne informacje co do lokalizacji tych obiektów. O drogę zapytaliśmy naszą znajomą angielkę z restauracji "DEKS". Wskazała w którą polną dróżkę mamy się udać i na co zwracać uwagę. Od razu dodam, że droga dla osób pieszych lub zmotoryzowanych sprzętem typu traktor, quad lub jeep - można także przejechać się osiołkiem lub konno jeśli ktoś posiada, na rower i samochód osobowy się nie nadaje. Zimą na pewno nie da się podjechać, ponieważ tymi drogami spływa z gór deszcz z błotem i można nieźle w tej gliniasto-piaskowej ziemi utknąć. Nasz poczciwy Opel ledwo co dawał radę po wybojach, koleinach i kamieniach. Droga prowadzi cały czas pod górę, nie jest jednak stroma. Dokładnie wjechać trzeba między pola, a wjazd jest po prawej stronie drogi prowadzącej w stronę wioski Dipkarpaz (gr. Rizokarpasso) zaraz jak kończy się kościół Ayios Therissos. 




Na drodze trzeba się rozglądać, namalowane są specjalne okrągłe znaki na kamieniach lub drzewach, bądź kamień jest zachlapany bezładnie czerwoną farbą. Jest trochę skręcania, kręcenia. Z pół wyjedziemy do oliwkowego gaju. W pewnym momencie powinniśmy po naszej lewej stronie minąć mini zagrodę dla kóz - to znak, że jesteśmy już bardzo blisko. Trzeba zaparkować samochód i później udać się parę metrów w górę i oto jesteśmy na miejscu. Uwaga na osty i kamienie!!!
Na miejscu są drzewa chlebowe i oliwkowe, oraz stara ławka, na której można spocząć w cieniu tych drzew. Po wstępnym rozejrzeniu się, naszym oczom ukazały się dwa bardzo duże posągi, wykute ręcznie w kamieniu. Jeden z nich przestawia mężczyznę. Nie mieliśmy ze sobą metrówki do wymierzenia, ale wielkość posągu to na pewno ponad 2 metry. Posąg leży na swoim lewym boku i połowa jego jest jakby pod ziemią. Widoczna jest połowa ciała i głowy. Robi to niesamowite wrażenie. Dokładnie widać jak został wykuty - są ślady dłuta na wewnętrznej części rzeźby. Patrząc z daleka, ma się wrażenie, że posąg śpi na swoim lewym boku.


Nieco niżej leży drugi posąg. widać, ze kiedyś stał, ale chyba ktoś miał na nieszczęście na niego chrapkę, żeby go sprzedać jako zabytek - niestety to tutaj jest bardzo częste. Posąg jest mniejszy od poprzedniego, leży na swoich "plecach", przewrócony, część stóp wraz z bazą posągu zostały odłamane przez rabusiów. Według mnie również przedstawia mężczyznę - może kapłana? Jedna z rąk  (prawa) jest uniesiona do góry - jakby coś miała trzymać? Podobnie jak poprzedni posąg i na tym można zaobserwować ślady dłuta rzemieślnika. Twarz i głowa nie są jednak tak dobrze wykonane jak w poprzedniej rzeźbie. Ten zabytek jest dużo mniejszy od poprzedniego, na oko może mieć około 180 cm.


Być może w tym miejscu zostały one obrobione, bo wydają się być nie dokończone. Wokół znajduje się pełno podobnych skałek i kamieni. Może to miejsce to była  niegdyś pracownia starożytnego rzeźbiarza? Kim były osoby przedstawione na posągach? Tego nie wiem, może kapłani, może dawni bogowie, a może wcześni władcy tej części wyspy?? Nigdzie więcej na Cyprze nie widziałam (jeszcze) podobnych posągów. Przewodnik nie podaje odpowiedzi na te pytania, ani na to, z którego okresu te rzeźby kamienne pochodzą, jedynie pada informacja, że są to starożytne i niedokończone posągi.
Zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie, na pewno będziemy wracać w to miejsce. Szkoda, że nie umieszczono ich w jednym z tutejszych muzeów. Mogłyby zostać przebadane, zakonserwowane, a tak leżą i działa na nie nieustająca erozja. Zachęcam  mimo wszystko, udających się na koniec rejonu Karpaz do zatrzymania się i zboczenia nieco z drogi, bo jest to jeden z bardzo ciekawych zabytków tego rejonu!