Obiecany post sprawozdawczy, czyli jak to było na tych tureckich zaręczynach u szwagierki. Zaczęło się to tak....
Już na tydzień przed zaręczynami, zjechała z Turcji rodzina...mieli to być tylko rodzice (moi teściowie), ale teściu nie pytając się nikogo o zdanie ściągnął tez na wyspę swojego najstarszego brata i jego zonę. To całkiem jest tu naturalne i normalne, że ktoś się "wprasza" :) mnie by szlag trafił, ale chyba dziewczyna tym się zbytnio nie przejęła, w sumie została postawiona przed tzw. "faktem dokonanym", więc za dużego wyboru już chyba nie miała. Grunt, że w po przylocie okazało się, że jest jeszcze na wyspie ciocia ze Stambułu (starsza siostra teścia), bo przyleciała zaproszona na ślub i wesele do kuzynów z Nikozji. Zatem musieliśmy iść chcąc nie chcąc na ten ślub i wesele do osób, o których mój mąż słyszał tylko z opowiadań swojego ojca, bo nigdy ich nie widział na oczy. Teściu dzownił do Nas co 30 min i pytał czy będziemy, miało Nas nie by , bo mąż w tym dniu pracował, ale niestety musiał się urwa na kilka godzin dla "świętego spokoju". Ok, pojechalismy na ten ślub, poznaliśmy tych kuzynów i...teściu mój zaprosił ich wszystkich wraz z rodzicami na zaręczyny do jego córki (hahahaah :D).
W międzyczasie teściowie zamiast zostać u Nas, zostali u jakichś znajomych na wsi, wraz z ciocią i wujkiem. Ci ich znajomi chyba zbytnio nie byli przygotowani na tyle osób w domu i po 3 dniach trzbeba było kombinować gdzie zostanie ciocia i wujek, bo nie mieli się gdzie podziać (ot wychodzi myślenie mojego teścia). Mój mąz ostro wnerwiony już tą sytuacją, przyjął ciocię i wujka pod nasz dach - przecież nie mogliśmy pozwolić by spali na ulicy. Wujek i ciocia okazali się fajnymi osobami, mimo bariery językowej udało się Nam porozumieć. Oglądali nasze ślubne zdjęcia i albumy o Polsce. Mieli dużo pytań, na które starałam się odpowiadać swoim łamanym tureckim. Zachwycili się moja polską kuchnia i wypiekami :) Dostaliśmy zaproszenie do nich do domu do Turcji, a ciocia otrzymała mój polski przepis na kurczaka w cytrynach!
Po dwóch dniach jednak pojechali do Nikozji do tych kuzynów ze wspomnianego powyżej wesela i tam siedzieli kilka dni, wraz z ciocią ze Stambułu, do dnia zaręczyn siostry mojego męża.
W tym dniu mój mąż pracował i niestety musiał się zwolnic na te imprezę. Ja wcześniej przyszykowałam Nam odpowiednie stroje. Okazało się, ze z Polski nie zabrałam jednak tej malej czarnej o której wspominałam , ale znalazłam w szafie inna fajna kieckę, również czarną, ale za to w drobniutkie kwiatki, zrobiłam sobie fryzurkę wcześniej podpatrzona na Youtubie, makijaż wypatrzony rano gdzieś w necie i czekałam na męża za świeżo wyprasowaną koszulą. Impreza miała być na 20ta, myśmy jednak przyjechali ciut spóźnieni, bo okazało się, ze siostra zażyczyła sobie abyśmy kupili jej po drodze baklavę. Myślałam, ze to przyjecie będzie w domu jej narzeczonego i będzie kameralne (miało tak być, o czym Wam pisałam wcześniej) , ale niestety "dobre serce" mojego teścia i zapraszanie całej rodziny poskutkowało tym, ze narzeczeni musieli wynająć angielski pub w Lapcie (mala miejscowość za Kyrenią) aby wszystkich ugościć, w sumie było chyba ok 40 osób!!! Swoją drogą zastanawiam się, czy nie musieli wziąć na to kredytu, co w sumie jest całkiem normalne przy tego typu imprezach.
Jak przyjechaliśmy było ok. 21-ej. Po drodze zabraliśmy rodziców, którzy ten czas siedzieli u drugiej siostry mojego meza w Kyrenii. Miejsce okazalo sie nawet calkiem fajne. Część ogródka pubu była zarezerwowana dla Nas. Przekazaliśmy baklavę i zaczęły się przygotowania do zaręczyn. Spodziewałam się szwagierki w bezowej czerwonej sukni, ale jednak poszła po rozum do głowy i założyła czerwona szyfonowa sukienkę mini, wiązana na szyi, do tego złote dodatki (obowiązkowo) oraz złote sandałki z mnóstem cyrkonii i innych "świecideł" (fuj!) w mysl tradycji - im bardziej swiecaco tym bardziej elegancko! (sic!). Narzeczony postawił na ciemna koszule i spodnie w kolorze stalowym, ale krawat był dobrany do koloru sukienki narzeczonej. Oczywiście nie obyło się bez wizyty u fryzjera, natapirowane i mocno spryskane lakierem włosy zostały jej upięte w niewysoki kok (masakra wg mnie, ale to jej święto nie moje). Makijaż jednak musiała wykonać sama lub z pomocą siostry, bo wyglądała bardzo ładnie, nie staro i nie "jarmarcznie".
Jedna rzecz mnie zdziwiła, mianowicie jak przyszliśmy to oprócz narzeczonych nikt Nas nie witał,nie przedstawiał, wiec sami musieliśmy się przywitać ze wszystkimi i powiedzieć kim jesteśmy (wydawało mi się, że powinni to byli zrobić narzeczeni?albo ich rodzice? nie wiem). Rodzina narzeczonego siedziała w jednym roku ogródka, a rodzina narzeczonej w drugim. Wyobrażałam sobie, ze to raczej powinno być wszystko wspólnie, a nie każdy sobie osobno. Generalnie z rodziną narzeczonego, oprócz powitania i podania rąk nikt więcej nie rozmawiał i zrobiło mi się głupio, chociaż nie powinnam była się przejmować, bo przecież to nie były moje zaręczyny - chyba jeszcze za bardzo myślę polskimi kategoriami. Oczywiście przybyli też kuzyni z Nikozji, oraz świeżo ci poślubieni, na których ślubie byliśmy kilka dni wcześniej. Również przyszła przyjaciółka siostry męża wraz z mężem i roczną córeczką (swoją droga dla mnie nie zrozumiałe dlaczego na tutejszych ślubach, zaręczynach ciąga się tak późno małe dzieci, które dosłownie padają ze zmęczenia i braku snu - po co męczyć takie dziecko??).
Narzeczeni mieli osobne krzesła, a raczej sofę postawiona pod dużym drzewem i przed nimi był ustawiony stoliczek, na którym były kwiatki i stała udekorowana taca, na której leżały nożyczki i pudełeczko z ich obrączkami.
Zanim jednak je wymienili, nagle rozległ się głośny dźwięk bębna i przenikliwy oraz piskliwy dźwięk klarnetu. Koledzy z pracy narzeczonego szwagierki, postanowili zrobic im niespodziankę i odtańczyli specjalny taniec. Próbowałam się dowiedziec od meza jak sie nazywa dokładnie, ale nie mogł sobie przypomnieć (mój mąz nie jest zupełnie zakochanym w tradycjach wiejskich turkiem). Stwierdził tylko, że to jest zaczerpnięte z wiejskiej tradycji i oni tego w Turcji w mieście prawie nie mają, ale zdarza się bęben na weselu na wsi - tu na Cyprze ja tego jeszcze nie zaobserwowałam. Ten taniec, który przypominał dziwną formę tańca "greka Zorby" i walenie w bęben trwał dość długo. Potem kiedy już skończyli, narzeczeni wstali z sofy. To był znak, że chcą wymienić obrączki. Obraczki mieli juz spiete czerwona wstazka, tacke trzymala mlodsza sisotra mojego meza, a kiedy nalozyli sobie obraczki, podszedl wujek jako najstarsza osoba z grona zebranych (to ten wujek, ktory byl u Nas), zlozyl im zyczenia na glos i przeciął obrączki nożyczkami. W tym momencie rozległy się oklaski i wszyscy rzucili sie do nowo zareczonych i zaczęli składać im życzenia. Zapomniałam dodać, że był od poczatku obecny fotograf, który dokumentował cały przebieg tego wydarzenia, robił wszystkim zdjęcia, oraz wspólne czyli narzeczeni + osoby towarzyszące, rodzice etc. Podczas, gdy myśmy skladali im życzenia, wyjelam z pudełeczka złoty medalik (obowiązkowo z wizerunkiem Ataturka) i przypielam swojej szwagierce do sukienki - to był nasz skromny prezent, kawałek złota, który młodzi potem moga sobie spieniężyć sprzedając go (bardzo opłacalne jest kupowanie, a potem sprzedawanie złota na Cyprze lub w Turcji). Następnie został otworzony szampan i rozlany wśród gości jako toast. Potem przyszedł czas na skromny posiłek: był lahmacun (przepis znajdziecie na moim blogu) z ayranem (ayran - napoj z wody, soli i jogurtu), a na deser kupiona przez Nas baklava. Okazało się jednak, ze Pub nie zorganizował wody do picia, owszem była, ale kazali sobie za małą butelkę zapłacić 5TL! Wsiedliśmy, wiec w samochód i pojechaliśmy do najbliższego sklepu po wodę do picia i po jednorazowe kubeczki. Gdy wróciliśmy, znowu rozległ się bęben i moja szwagierka pocięła wstążkę od obrączek na małe kawałeczki i zaczęła rozdawać wszystkim nie żonatym i nie zamężnym osobom na szczęście. Zbliżała się wtedy już 22, a ja o 3 nad ranem dnia następnego miałam wylot do Polski. Posiedzieliśmy jeszcze około 30 min i widząc ze wszyscy zaczęli już opuszczać pub, pożegnaliśmy się i podwieźliśmy do siostry męża moich teściów.
Dosłownie przyjechalismy do domu o północy, a za 40 min przyjechal moj taksowkarz i zawiozl mnie do Larnaki na lotnisko. Ledno zdarzylam zmyc makijaz i przebrac sie w ubranie na wyjazd. Na cale szczęście spakowałam się dzień wcześniej, wiec wystarczyło tylko założyć buty i zejść do taksówki. O 3:45 siedziałam już w samolocie do Warszawy, który właśnie wystartował z lotniska w Larnace :)
Już na tydzień przed zaręczynami, zjechała z Turcji rodzina...mieli to być tylko rodzice (moi teściowie), ale teściu nie pytając się nikogo o zdanie ściągnął tez na wyspę swojego najstarszego brata i jego zonę. To całkiem jest tu naturalne i normalne, że ktoś się "wprasza" :) mnie by szlag trafił, ale chyba dziewczyna tym się zbytnio nie przejęła, w sumie została postawiona przed tzw. "faktem dokonanym", więc za dużego wyboru już chyba nie miała. Grunt, że w po przylocie okazało się, że jest jeszcze na wyspie ciocia ze Stambułu (starsza siostra teścia), bo przyleciała zaproszona na ślub i wesele do kuzynów z Nikozji. Zatem musieliśmy iść chcąc nie chcąc na ten ślub i wesele do osób, o których mój mąż słyszał tylko z opowiadań swojego ojca, bo nigdy ich nie widział na oczy. Teściu dzownił do Nas co 30 min i pytał czy będziemy, miało Nas nie by , bo mąż w tym dniu pracował, ale niestety musiał się urwa na kilka godzin dla "świętego spokoju". Ok, pojechalismy na ten ślub, poznaliśmy tych kuzynów i...teściu mój zaprosił ich wszystkich wraz z rodzicami na zaręczyny do jego córki (hahahaah :D).
W międzyczasie teściowie zamiast zostać u Nas, zostali u jakichś znajomych na wsi, wraz z ciocią i wujkiem. Ci ich znajomi chyba zbytnio nie byli przygotowani na tyle osób w domu i po 3 dniach trzbeba było kombinować gdzie zostanie ciocia i wujek, bo nie mieli się gdzie podziać (ot wychodzi myślenie mojego teścia). Mój mąz ostro wnerwiony już tą sytuacją, przyjął ciocię i wujka pod nasz dach - przecież nie mogliśmy pozwolić by spali na ulicy. Wujek i ciocia okazali się fajnymi osobami, mimo bariery językowej udało się Nam porozumieć. Oglądali nasze ślubne zdjęcia i albumy o Polsce. Mieli dużo pytań, na które starałam się odpowiadać swoim łamanym tureckim. Zachwycili się moja polską kuchnia i wypiekami :) Dostaliśmy zaproszenie do nich do domu do Turcji, a ciocia otrzymała mój polski przepis na kurczaka w cytrynach!
Po dwóch dniach jednak pojechali do Nikozji do tych kuzynów ze wspomnianego powyżej wesela i tam siedzieli kilka dni, wraz z ciocią ze Stambułu, do dnia zaręczyn siostry mojego męża.
W tym dniu mój mąż pracował i niestety musiał się zwolnic na te imprezę. Ja wcześniej przyszykowałam Nam odpowiednie stroje. Okazało się, ze z Polski nie zabrałam jednak tej malej czarnej o której wspominałam , ale znalazłam w szafie inna fajna kieckę, również czarną, ale za to w drobniutkie kwiatki, zrobiłam sobie fryzurkę wcześniej podpatrzona na Youtubie, makijaż wypatrzony rano gdzieś w necie i czekałam na męża za świeżo wyprasowaną koszulą. Impreza miała być na 20ta, myśmy jednak przyjechali ciut spóźnieni, bo okazało się, ze siostra zażyczyła sobie abyśmy kupili jej po drodze baklavę. Myślałam, ze to przyjecie będzie w domu jej narzeczonego i będzie kameralne (miało tak być, o czym Wam pisałam wcześniej) , ale niestety "dobre serce" mojego teścia i zapraszanie całej rodziny poskutkowało tym, ze narzeczeni musieli wynająć angielski pub w Lapcie (mala miejscowość za Kyrenią) aby wszystkich ugościć, w sumie było chyba ok 40 osób!!! Swoją drogą zastanawiam się, czy nie musieli wziąć na to kredytu, co w sumie jest całkiem normalne przy tego typu imprezach.
Jak przyjechaliśmy było ok. 21-ej. Po drodze zabraliśmy rodziców, którzy ten czas siedzieli u drugiej siostry mojego meza w Kyrenii. Miejsce okazalo sie nawet calkiem fajne. Część ogródka pubu była zarezerwowana dla Nas. Przekazaliśmy baklavę i zaczęły się przygotowania do zaręczyn. Spodziewałam się szwagierki w bezowej czerwonej sukni, ale jednak poszła po rozum do głowy i założyła czerwona szyfonowa sukienkę mini, wiązana na szyi, do tego złote dodatki (obowiązkowo) oraz złote sandałki z mnóstem cyrkonii i innych "świecideł" (fuj!) w mysl tradycji - im bardziej swiecaco tym bardziej elegancko! (sic!). Narzeczony postawił na ciemna koszule i spodnie w kolorze stalowym, ale krawat był dobrany do koloru sukienki narzeczonej. Oczywiście nie obyło się bez wizyty u fryzjera, natapirowane i mocno spryskane lakierem włosy zostały jej upięte w niewysoki kok (masakra wg mnie, ale to jej święto nie moje). Makijaż jednak musiała wykonać sama lub z pomocą siostry, bo wyglądała bardzo ładnie, nie staro i nie "jarmarcznie".
Jedna rzecz mnie zdziwiła, mianowicie jak przyszliśmy to oprócz narzeczonych nikt Nas nie witał,nie przedstawiał, wiec sami musieliśmy się przywitać ze wszystkimi i powiedzieć kim jesteśmy (wydawało mi się, że powinni to byli zrobić narzeczeni?albo ich rodzice? nie wiem). Rodzina narzeczonego siedziała w jednym roku ogródka, a rodzina narzeczonej w drugim. Wyobrażałam sobie, ze to raczej powinno być wszystko wspólnie, a nie każdy sobie osobno. Generalnie z rodziną narzeczonego, oprócz powitania i podania rąk nikt więcej nie rozmawiał i zrobiło mi się głupio, chociaż nie powinnam była się przejmować, bo przecież to nie były moje zaręczyny - chyba jeszcze za bardzo myślę polskimi kategoriami. Oczywiście przybyli też kuzyni z Nikozji, oraz świeżo ci poślubieni, na których ślubie byliśmy kilka dni wcześniej. Również przyszła przyjaciółka siostry męża wraz z mężem i roczną córeczką (swoją droga dla mnie nie zrozumiałe dlaczego na tutejszych ślubach, zaręczynach ciąga się tak późno małe dzieci, które dosłownie padają ze zmęczenia i braku snu - po co męczyć takie dziecko??).
Narzeczeni mieli osobne krzesła, a raczej sofę postawiona pod dużym drzewem i przed nimi był ustawiony stoliczek, na którym były kwiatki i stała udekorowana taca, na której leżały nożyczki i pudełeczko z ich obrączkami.
Zanim jednak je wymienili, nagle rozległ się głośny dźwięk bębna i przenikliwy oraz piskliwy dźwięk klarnetu. Koledzy z pracy narzeczonego szwagierki, postanowili zrobic im niespodziankę i odtańczyli specjalny taniec. Próbowałam się dowiedziec od meza jak sie nazywa dokładnie, ale nie mogł sobie przypomnieć (mój mąz nie jest zupełnie zakochanym w tradycjach wiejskich turkiem). Stwierdził tylko, że to jest zaczerpnięte z wiejskiej tradycji i oni tego w Turcji w mieście prawie nie mają, ale zdarza się bęben na weselu na wsi - tu na Cyprze ja tego jeszcze nie zaobserwowałam. Ten taniec, który przypominał dziwną formę tańca "greka Zorby" i walenie w bęben trwał dość długo. Potem kiedy już skończyli, narzeczeni wstali z sofy. To był znak, że chcą wymienić obrączki. Obraczki mieli juz spiete czerwona wstazka, tacke trzymala mlodsza sisotra mojego meza, a kiedy nalozyli sobie obraczki, podszedl wujek jako najstarsza osoba z grona zebranych (to ten wujek, ktory byl u Nas), zlozyl im zyczenia na glos i przeciął obrączki nożyczkami. W tym momencie rozległy się oklaski i wszyscy rzucili sie do nowo zareczonych i zaczęli składać im życzenia. Zapomniałam dodać, że był od poczatku obecny fotograf, który dokumentował cały przebieg tego wydarzenia, robił wszystkim zdjęcia, oraz wspólne czyli narzeczeni + osoby towarzyszące, rodzice etc. Podczas, gdy myśmy skladali im życzenia, wyjelam z pudełeczka złoty medalik (obowiązkowo z wizerunkiem Ataturka) i przypielam swojej szwagierce do sukienki - to był nasz skromny prezent, kawałek złota, który młodzi potem moga sobie spieniężyć sprzedając go (bardzo opłacalne jest kupowanie, a potem sprzedawanie złota na Cyprze lub w Turcji). Następnie został otworzony szampan i rozlany wśród gości jako toast. Potem przyszedł czas na skromny posiłek: był lahmacun (przepis znajdziecie na moim blogu) z ayranem (ayran - napoj z wody, soli i jogurtu), a na deser kupiona przez Nas baklava. Okazało się jednak, ze Pub nie zorganizował wody do picia, owszem była, ale kazali sobie za małą butelkę zapłacić 5TL! Wsiedliśmy, wiec w samochód i pojechaliśmy do najbliższego sklepu po wodę do picia i po jednorazowe kubeczki. Gdy wróciliśmy, znowu rozległ się bęben i moja szwagierka pocięła wstążkę od obrączek na małe kawałeczki i zaczęła rozdawać wszystkim nie żonatym i nie zamężnym osobom na szczęście. Zbliżała się wtedy już 22, a ja o 3 nad ranem dnia następnego miałam wylot do Polski. Posiedzieliśmy jeszcze około 30 min i widząc ze wszyscy zaczęli już opuszczać pub, pożegnaliśmy się i podwieźliśmy do siostry męża moich teściów.
Dosłownie przyjechalismy do domu o północy, a za 40 min przyjechal moj taksowkarz i zawiozl mnie do Larnaki na lotnisko. Ledno zdarzylam zmyc makijaz i przebrac sie w ubranie na wyjazd. Na cale szczęście spakowałam się dzień wcześniej, wiec wystarczyło tylko założyć buty i zejść do taksówki. O 3:45 siedziałam już w samolocie do Warszawy, który właśnie wystartował z lotniska w Larnace :)
W Saudi, to że kogoś zapraszam najczesciej konczy sie tym, ze on przyprowada swoich znajomych :)
OdpowiedzUsuńNienawidzę tego i nigdy chyba nie zaakceptuję, może za 50 lat jak już będę stara, ślepa i głucha :P Na całe szczęście Nas mało kto odwiedza, bo mąż nie lubi obcych w domu, więc nie zaprasza swoich znajomych, bo wie, że zawsze przytargają kogoś obcego :) Odwiedzają Nas w sumie tylko polscy znajomi :)
UsuńU mnie tradycja stały się "czwartkowe śniadania" - tylko nigdy nie wiem, ilu będę miał gości.
UsuńWspółczuję...
Usuńto wbrew pozorom ma swoj urok - zawsze mozna byc pewnym ... niespodzianki :D
UsuńSłodko...
OdpowiedzUsuńJedno można powiedzieć - nudno nie było:).I nawet były elementy zaskoczenia:)
OdpowiedzUsuń